Leo Bud Welch – I Don’t Prefer No Blues

Leo Bud Welch 22 marca skończył 83 lata, 24 marca ukazał się zaledwie drugi krążek urodzonego w stanie Mississippi artysty. To „I Don’t Prefer No Blues”.

Leo Bud Welch przez jakieś pół wieku śpiewał w chórach gospel, legenda głosi, że  kiedy postanowił kiedyś spróbować swoich sił, biorąc udział w przesłuchaniach kandydatów do zespołu B.B. Kinga, ale nie wystarczyło mu pieniędzy na bilet do Memphis. Występował więc nadal na lokalnych imprezach, rodzinnych uroczystościach, w klubach i kościołach, prezentując publiczności swoją wersję bluesa zaprawioną elementami muzyki gospel.

I właśnie od takiego utworu – „Poor Boy” rozpoczyna się fantastyczny krążek „I Don’t Prefer No Blues”. Z bluesmanem śpiewa Sharde Thomas z the Rising Star Fife and Drum Band.

“Girl in the Holler” charakteryzuje się równie surowym brzmieniem, bliskim Johnowi Lee Hookerowi. Gitary brzmią jednak ostrzej, bardziej zgrzytliwie. I ten klasyczny, seksistowski tekst, jakim charakteryzował się dawny blues. Pyszne i pełne ognia.

 

Niemal jumpowo brzmi „I Don’t Know Her Name”. Bardzo surowo brzmiące nagranie oparte jest głównie o zawodzenie Welcha, któremu odpowiadają gitary i zredukowany do podstawowego wyposażenia zestaw perkusyjny. Jest moc.

„Goin’ Down Slow” wykonywany z równie wielką ekspresją przypomina dawne bluesy ubrane tylko w zelektryfikowaną gitarę , ale ciągle z dość ubogą rytmiką. Co ciekawe, perkusja została nagrana tak, ze brzmi jakby ktoś po prostu ustawił starego kasetowego Grundiga na próbie i włączył zapis.

Klasyczny „Cadillac Baby” podobnie jak „Sweet Black Angel” zostały wykonane z niebywałą werwą. To niemal namacalny dowód, że blues i konserwuje i uskrzydla artystów – oczywiście tylko tych autentycznych.

Oprócz niesamowitego, nieco diabolicznego “Girl in the Holler” na krążku wyróżnia się „Too Much Wine”. Bardziej bogato zaaranżowany, z chórkami i dużą dawką brutalnego funku zanurzonego – a jakże – w sosie podlanej alkoholem zabawy. Leo pokrzykuje, skowycze, wygłupia się jak wielki James Brown. To też właściwie pierwszy utwór, w którym pojawia się solo gitarowe.

W „I Woke Up” w tle odzywają się organy, a z każdym taktem przekonujemy się, że z 83-latka wychodzi niezły imprezowicz. W rytmice pojawiają się elementy calypso. Ta płyta potraf zadziwić.

Klasyczny wolny blues t „So Many Turnrows”. Dramatyczny śpiew Leo Bud Welcha znajduje się w kontrapunkcie do grającej urwanymi frazami gitary elektrycznej.

Radosny „Pray On” paradoksalnie został zrealizowany nie w konwencji gospel ale raczej rock and rolla i to pełnego hałaśliwych nut, z gitarą elektryczną, która wtóruje Welchowi głosem przetworzonym przez wah wah.

Pomijając fakt, że Leo Bud Welch mając 83 lata wydał zaledwie drugi krążek, takiego wejścia w świat płyt bluesowych można mu tylko pozazdrościć. Muzyka świeża i z najwyższej półki.