Otis Taylor po świetnej płycie "Contraband” poszedł za ciosem. Właśnie wydał „My World Is Gone” i zamierza propagować swojego trance bluesa także w Polsce.

Otis Taylor nie każe długo czekać. Płytę „My World Is Gone “ otwiera nagranie tytułowe. Gdzieś w tle pobrzmiewają skrzypce zjawiskowej Anne Harris, Shawn Starski pogrywa solówki, ale najważniejszą postacią jest czerwonoskóry gitarzysta – Mato Nanji. Oczywiście nie można zapomnieć o Taylorze, który z jakąś dojmującą nostalgią powtarza, że jego świat odszedł.

Podobną tematykę podejmuje w „Lost My Horse”. Wspomina pijaństwo przodków i związane z tym straty. Materialne – konia i te niewymierne – wynikające z chlania. I jest trans Właściwie to pieśń oparta na jednym akordzie, ale przyprawiona niesamowitą pulsacją, powracającymi frazami mandoliny, solówkami elektrycznej gitary. Kwintesencja americany.

Podobnie skonstruowany jest „Huckleberry Blues”. Jeden akord, trans, genialna linia basu Todda Edmundsa i wibrujące frazy kornetu Rona Milesa. A Taylor w kilku słowach opowiada przyjacielowi o miłości.

„Sand Creek Massacre Mourning” został zagrany w rytmie żałobnego marsza. Tym razem Todd Edmunds zdaje się sięgać po tubę, na gitarze gra wspomniany Indianin Nanji, a całość ma wspaniały klimat. Oczywiście, jeśli ktoś lubi banjo i amerykańską kulturę muzyczną. I w takim anturażu Otis Taylor śpiewa o rzezi czerwonoskórych. Bo cała płyta ma być w pewien sposób jego interpretacją losów północnoamerykańskich Indian.

Bardziej bluesowym w rytmice i harmonii jest „The Wind Comes In”. Znów na gitarze gra Indianin i chyba to właśnie pijaństwo czerwonoskórych tak poruszyło starzejącego się Taylora, że poświęcił mu kolejną piosenkę. Gdzieś w tle na organach gra Brian Juan, a sam blues zdecydowanie podtrzymuje transowy klimat krążka.

I oto piosenka, która promuje „My World Is Gone”. Tym razem Otis Taylor „Blue Rain in Africa” traktuje jako opowieść z punktu widzenia białego człowieka, który poznał indiańskie wierzenia o białym bizonie, ale w życiu nie widział takiego stworzenia w naturze. Podobnie jak orła w locie, może obejrzeć sobie wszystko w amerykańskiej telewizji.

Za to ”Never Been to the Reservation” nieco ożywia nostalgiczny charakter płyty. Tempo przyśpiesza, a trans wsparty organami i świetnie gadającą gitarą, to kolejna udana piosenka zagrana wspólnie z Mato Nanji. Żywa i poruszająca kolejny ważny społeczny problem. Ale pewnie i w Polsce znalazło by się wielu, którzy innych chcieliby pozamykać w rezerwatach.

Mimo zaawansowanego wieku Otis Taylor nie stroni od śpiewania o seksie. I to zdecydowanie wielkomiejskim. W „Girl Friend's House” najpierw w rytm powtarzanych w kółko dźwięków banjo deklaruje, że jest pewien bycia oszukiwanym przez swoją lubą. Ale kiedy do akcji wkracza kornet Rona Milesa opowieść nabiera rumieńców. Podmiot liryczny widzi w pościeli swoją dziewczynę z inną kobietą i zamierza się do nich przyłączyć. Purytańska Ameryka się rumieni.

Trudnym do strawienia może okazać się w tym zestawie wiejski walc „Jae Jae Waltz”. Na szczęście brzdęknięcia banjo neutralizuje fantastycznie brzmiący kornet. Potraktujmy to jako pełen humoru i poszanowania tradycji kraju zamieszkałego wszak przez emigrantów, przerywnik.

Fantastycznie zinstrumentowana jest historia indiańskiej kobiety w „Gangster and Iztatoz Chauffeur”. Larry Thompson gra stukając pałką o pałkę, uderzając w rant werbla i półkociołek. I wystarczy. Stłumione ostinato gitary, kilka nut na drugiej gitarze, czy zmutowanej mandolinie i mamy najczystszy otisowski trans.

W historii świata nieraz biali mordowali innych z krzyżem na plecach czy na piersi. Nie inaczej jest w pieśni „Coming with Crosses” opowiadającej o tych, którzy zamordowali matkę podmiotu lirycznego. Ci zbrodniarze, według słów pieśni, krucyfiksy dzierżyli w dłoniach. Dramatyzm pieśni podkreśla dopuszczona do głosu i z pogłosem grająca Anne Harris. Jak to dobrze, że jest na tej płycie.

Równie transowo brzmi „Green Apples”. Tym razem hipnotyzujący riff na kornecie z tłumikiem należy do Milesa. Perkusista koncentruje się niemal wyłącznie do podgrzewania atmosfery grając na werblu i dodając od czasu do czasu brzmienia blach, ale prym wiedzie Ron Miles. No i oczywiście Otis Taylor, który swym mocarnym głosem zdaje się panować nad nieprawdopodobnie pulsującą atmosferą tego pozornie umiarkowanego utworu. I dopiero kiedy nagle milknie – wiemy, że to było przeżycie niemal mistyczne.

„My World Is Gone” kończy zbliżony do rock and rolla „Sit Across Your Table”. Mamy tu nawet niemal klasyczne blues rockowe solo, ale chyba gwałtowne urwanie płyty wraz z ostatnim dźwiękiem poprzedniej piosenki pozostawiłoby mocniejsze wrażenie.

Otis Taylor to muzyk całkowicie wyjątkowy w swej kategorii. Oddany tradycji amerykańskiego grania, nieustraszony odkrywca brudnych stron ojczystej historii zaplanował wydanie płyty wraz z czwartym orędziem czarnoskórego prezydenta USA. Obaj oficjalnie przemówili do Amerykanów 12 lutego. Czy Otis Taylor przemówi do Polaków – okaże się już wkrótce.

Zobacz zdjęcia z koncertu Otisa Taylora w Warszawie: Otis Taylor in Warsaw