Niemiecka formacja rock bluesowa Hot’n’Nasty od kilku lat jest niezwykle ceniona za zachodnią granicą, w Polsce praktycznie nieznana. Choć od wydania płyty minęło kilka miesięcy, może warto nadrobić zaległości.

Krążek otwiera typowo rock-bluesowy „Damned To Ride”. Mocarny riff gitary elektrycznej, klarowne brzmienie i niemal hard rockowa linia melodyczna zaciekawiają. No i wybija się Patrick Pfau – wokalista przez pewien czas mieszkał w Indianie i ma świetny akcent i wyczucie stylu.

Ale oto i pierwszy szok – w piosence „Dark Town” mamy rasowo i chicagowsko zasuwający band, a w dodatku gościnnie na harmonijce riffuje Chris Kramer. Solidny, elektryczny blues.

 

„Cath Us All” to zagrany w szybkim tempie kawałek kojarzący się z southern rockiem. I rzeczywiście – warto zwrócić uwagę na wszechstronną grę gitarzysty – Malte Triebscha.

Tymczasem „Rise of Anger” to zwolnienie tempa i muzyka, która stoi na pograniczu bluesa i hard rocka. Świetnie rozpisana sekcja rytmiczna nadaje piosence odpowiednią dynamikę, a głos wokalisty dowodzi, że to idealny dla niego repertuar.

Za to „Come On Home” to już prawdziwy blues z elementami soulu. Pojawia się piano, szeroka fraza, a głos Pfaua łagodnieje. Niemcy wiedzą jak układać materiał płyty – to pewne.

„Best Friends” to piosenka, która może przypominać nieco granie Steppenwolf albo nawet Free. Na szczęście wokalista nie stara się udawać nikogo innego. I mamy tu smakowite solo zagrana slide.

„Surrounding Blues” zadziwia niemal akustyczną formą, mamy czysto brzmiąca harmonijkę i niemal juke boxowy klimat z konieczną gitarą dobro. I jaki puls.

   

Kiedyś, w czasach kiedy ludzie cenili współbrzmienie dwóch gitar, taka piosenka jak „Unforseen Emotion” lśniłaby. Ale i dziś może wpaść w ucho fanom choćby… The Black Crowes.

Bardziej blues rockowo, ale i z niebywałym drive zagrana jest „Hot’n’Nasty” może tylko niepotrzebnie pojawiają się soft rockowe chórki jak z jakiegoś Bon Jovi.

Zupełnie akustycznie i absolutnie świetnie brzmi southernowo-bluesowy „Turn Around”. No i te słowa, żeby oglądać się za siebie, kiedy gonią cię gliny. Stylowe i tyle.

Za to „Steamroller” to opętańczo zagrane gitarowe boogie. Z zatrzymaniami, chórkami i niebywałym biglem. To naprawdę uczciwy zespół, który umie brzmieć naprawdę ciepło, nie tylko walić jak hard rockowy gang.

Za to „Message from the Gods of Rock’n’Roll” z powodzeniem mógłby włączyć do repertuaru i Glenn Hughes. Świetny gitarowy riff, potężne bębny i organy w tle.

I znów dźwięczy gitara akustyczna, a mięsisty slide rozjaśnia nostalgiczny charakter utworu. Bo to „Going Nowhere”. Niemal folkowa ballada na głos i dwie gitary.

Krążek kończy zdecydowanie rock bluesowy „Gone Gone Gone”. Rozpoczyna go krótkie i stylowe solo gitary, a potem mocny głos śpiewa rockowe frazy. Ale jest w nich oddech i powiew południowego grania.

To trochę dziwne, że zespół który jest tak blisko, jeszcze nie trafił do nas. Chyba wszyscy mamy zaległości, no może poza bywalcami Eutin.