Beth Hart – Bang Bang Boom Boom

Nowa płyta Beth Hart nosi tytuł „Bang Bang Boom Boom”. To 11 autorskich piosenek, w których emocjonalność bluesa i soulu miesza się z rockowym pazurem i dobrymi popowymi melodiami.

Beth Hart nie miała łatwego życia, na koncertach często sięga po piosenki Led Zeppelin, a w 2011 roku nagrała płytę z coverami z wielbionym w Polsce gitarzystą Joe Bonamassa. Dwa razy koncertowała w Polsce. Może dlatego krążek „Bang Bang Boom Boom” wzbudza pewne zainteresowanie.

Początek płyty fanów Beth musi powalić na kolana. „Baddest Blues” zagrany przez nią na fortepianie, to istotnie molowa ballada, zaśpiewana przejmującym głosem. Jak największe czarne bluesowe pieśniarki Hart porusza, a rockowe akcenty melodii, wsparte plamami hammondów i smyczków czynią z pieśni dzieło piękne i kompletne, w dodatku kipiące emocjami i nastrojami.

Tytułowy „Bang Bang Boom Boom” przypomina nieco w klimacie piosenki, jakie kochała śpiewać Amy Winehouse. Pełna nostalgii i klimatów niemal dixie została wytypowana na pierwszy singiel. Mając głos Hart można śpiewać wszystko, a wytwórnia ma prawo próbować przedstawić ją szerszemu gronu.

Jaki jest „Better Man” według Beth Hart? Przebojowy, pełen iście soulowego żaru, rockowych akcentów, ale i gitar brzmiących jak w latach 50. Świetna produkcja i takaż stylizacja, a Hart pięknie zdziera gardło. To jest materiał na następny singiel!

Jeśli piosenkę rozpoczyna elektryczne piano w typie fendera, musi być nastrojowo. Beth „Caught Out in the Rain” zaczyna niemal szeptem. Wplata tekstowe bluesowe cegiełki w rodzaju „ain’t nobody’s business”, wreszcie zaczyna przejmującego, surowego bluesa. Tu wreszcie słychać, że jej partnerem mogą być nie tylko hammondy i fortepiany, ale najbardziej przejmujące dwudźwięki wydobywane z gitary elektrycznej. Gdyby nie chórki w refrenie, można by się popłakać, a tak producent powstrzymuje słuchaczy od sięgnięcia po chusteczki.

„Swing My Thing Back Around” zgodnie z tytułem właściwie kołysze, w dodatku producent nie poskąpił grosza na brawurowo zaaranżowaną sekcję dętą. Hotele w Las Vegas już mogą bookować terminy, a Beth może z powodzeniem iść w ślady Roda Stewarta i zacząć zbierać materiał na swego autorskiego songbooka.

Ale bez obaw – jest i na tej płycie miejsce, gdzie pop spotyka gospel. „With You Everyday” to wręcz nowy klasyk gatunku. A Hart znów śpiewa bardzo emocjonalnie - gdyby ktoś jej nie znał, mógłby uwierzyć, że od urodzenia mieszka w Harlemie. Producent szczęśliwie nie zepsuł piosenki, pozwolił w niej na oddech i oldschoolowe brzmienie. Beth w swojej opowieści o miłości jest przekonująca, a kiedy zaczyna podśpiewywać scatem, chciałoby się żeby nie przestawała. Wierzę, że na koncertach będzie robiła z tą piosenką cuda.

„Thru the Window of My Mind” zaczyna się od basowych dźwięków fortepianu. Na takim ostinato Hart buduje melodię, sprawiając że wydaje się jakbyśmy już ją kiedyś słyszeli. Wreszcie – według najlepszych zasad budowania nastroju – pieśń narasta, a wokalistka woła, by otworzyć siebie i metaforyczne okno. I uciec od ograniczeń własnej jaźni.

Jeśli kochacie klasyczne piosenki Joe Cockera, w których niemniej ważną rolę jak charakterystyczny głos mają dęciaki, polubicie „Spirit of God”. Może to obrazoburstwo, ale kompozycja przypomina „Leave Your Hat On”. I to w dobrym znaczeniu.

I znów stajemy twarzą w twarz z kobietą po przejściach, która snuje swoją opowieść przy fortepianie. „There In Your Heart” to kolejne wyznanie miłości, ale przecież Beth Hart jest kobietą i ma prawo do uczuć. Jak każdy. Może dlatego śpiewa i o marzeniach o lataniu, podróży do Afryki, spaleniu domu, ale i bezwarunkowym uczuciu. I to kolejny utwór, gdzie nieźle gada elektryczna gitara.

„The Ugliest House in the Block” zaczyna się gitarą akustyczną i graniem w rytmach rock-reggae. Pogodna w nastroju piosenka jakby kontrastuje z opisywaną sytuacją, ale może właśnie o to chodzi. By Beth Hart i jej muzyka dawała nadzieję i mimo wszystko napawała optymizmem?

„Everything Must Change” ma harmonie zbliżone do najsmutniejszych piosenek Jeffa Lynne, czyli i Johna Lennona. W dodatku pięknie łączy w sobie gospel z popem i rockową balladą. A skąd skojarzenia z Electric Light Orchestra? Z przekory i wykorzystywania smyczków i klasycznych brzmień gitary elektrycznej. Tak czy inaczej – Beth Hart w pewnym momencie śpiewa niemal a capella, by pieśń po chwili osiągnęła kulminację i ukołysała w spokojnej błogości.

„Bang Bang Boom Boom” to zwyczajnie bardzo dobra popowa płyta nagrana przez wokalistkę o głosie wyjątkowym. Nieutuleni w żalu po Amy Winehouse i wszyscy wrażliwi słuchacze muszą poznać nowe dzieło Beth Hart. I pewnie niedługo znów przyjedzie do Polski. Nie przegapcie.