Niewiele zespołów blues-rockowych grając gdzieś na uboczu szołbiznesu decyduje się na nagranie DVD. Śląski Highway podjął ryzyko występu nie w klubie, tylko w Teatrze Nowym w Zabrzu. Zespół wsparła na teatralnych deskach cała plejada gości.

DVD „Highway & przyjaciele” rozpoczyna się jak rasowe muzyczne wideo. Krótkie wywiady z muzykami, publiczność w foyer, przygotowanie sceny – robi się naprawdę niezły nastrój oczekiwania, a wszystko zmontowane w niezłym tempie. I wreszcie zespół zaczyna grać.

Na pierwszy ogień, czyżby z okazji jubileuszu, poszedł „Rachunek sumienia”. Piosenka kojarząca się z wieloma podobnymi sobie – jak to w southern rocku bywa, zdominowana jest przez świetnie brzmiącego Gibsona Marka Maniola Manickiego. Widać, że zespół nie czuje się jeszcze pewnie na scenie, muzycy są niezwykle skoncentrowani.

Po zdawkowym powitaniu Highway podkręca tempo. To „Telewizja nocą”. Z jednej strony nawiązująca do country, z drugiej z mocnymi rockowymi wstawkami. Ale to i tak pretekst do wygrania się muzyków i zaprezentowania kilku fajnych gitarowych pasaży.

Zespół nie zwalnia tempa. Gra „Oddech anioła”, ale czy mój telewizor ma słabe głośniki, czy rozliczne koncerty stępiły słuch, odnosi się wrażenie, ze ta piosenka pojawiła się na DVD bez masteringu.

I oto pojawia się jedna z piękniejszych piosenek zespołu – „Pod prąd”. Tak – Tomek „Dynam” Domieracki ma mocny głos i śpiewa w typie wokalistów Dżemu, ale na szczęście to jego naturalna barwa. Nikogo nie udaje – po prostu stoi i śpiewa. A Michał „Niedźwiedź” Nit jakby od niechcenia wygrywa świetne solówki na swoim Fenderze. Słychać prawdziwe brawa, szkoda, że nie widać publiczności.

Do zarania piosenek „W moim mieście” i „Ballady o trudnym poranku” Maniol zaprosił dawnego klawiszowca Wojtka „Nosi” Kicińskiego. Ale i tak to gitarzyści grają pierwsze skrzypce. Taki bardziej kurtuazyjny gest.

Za to w piosence „Dlaczego?” pojawia się aż dwóch gości. Świetny gitarzysta Tomek „Koniu” Kończak i harmonijkarz Adam Jawień. Mają do zagrania wspaniałą kompozycję i cierpliwie czekają na swoją kolej. W tej piosence dowody swego wokalnego talentu daje też Tomek Domieracki. Ma facet kawał głosu i mimo niemrawego ruchu scenicznego ów głos broni go doskonale.

Trzeba przyznać, że harmonijka, mimo czystej barwy, doskonale uzupełnia przekaz Highway w „Dokąd biegniesz”. Zespół jest już jakby nieco rozluźniony, ale nadal muzycy ograniczają się do kiwania się w miejscu. Za to Kończak – jak zawsze – gra całym ciałem.

W piosence „Gdy ciebie nie ma” do Końćzaka i Manickiego dołącza Jerzy Styczyński. Z miejsca zabiera się do grania swoich firmowych solówek, podkręcając tempo i tak żwawej piosenki. Darek „Koszał” Koszałka korzystając z barwy pianina gra stosowne solo, po czym do głosu wracają gitary. Zabawnie jest patrzeć jak i Maniol i Styczyński grają obok siebie przyodziani w koszulki Lynyrd Skynyrd. A kiedy piosenka przechodzi w swing, gitary zaczynają ze sobą rozmawiać. Świetny fragment i prawdziwe granie.

Żeby zagrać „bo to co w mej głowie” na scenie zostają tylko Kończak, Koszałka i Domieracki. Jest nastrój i jest magia.

Wtedy na scenie pojawia się „stary” Highway. Za bębnami zasiada Rafał „Rafi” Waniek, a przy Hammondach Jacek „Dżako” Zając. No i zaczyna się klasyczna „Autostrada”.

Piosenka „Dżordż” choć countrowa, świetnie ubarwiona jest hammondami Zająca. A i „Rafi” gra stylowo, zgodnie z konwencją. Słychać, że zespół dobrze się bawi.

Ale jego siłą są utrzymane w klimacie Dżemu ballady. Do piosenki „Taki dzień” Highway zaprosił Janusza „Estepa” Wykpisza. Wokalista Obstawy prezydenta stara się ożywić publiczność, ale chyba jednak teatralne emploi tworzy dystans. Za to obydwaj wokaliści razem brzmią znakomicie, a i sama piosenka ma niebanalne przesłanie. Do tego slide „Niedźwiedzia” i kompozycja zamienia się w blues-rockowy hymn.

Zespół na chwilę wraca do niemal aktualnego składu, tyle, że Dżako od Hammondów odpędzić się nie da. I jest świetny.

Kolejnym gościem Highway jest Jan Gałach. Skrzypek gra z zespołem piosenkę „Właśnie tu”. Muzycy budują razem niemal psychodeliczny wstęp. Skrzypce znakomicie brzmią w riffach. Zaproszenie tego muzyka to kolejny strzał w dziesiątkę budujący dramaturgię koncertu.

Spotkanie z Highway kończy epicki „Błąd”. Na scenę wraca Styczyński, a zespół brzmi jak niemal hard rockowy walec. I znów mamy atmosferę psychodelicznego jamu, gdzie każdy daje z siebie wszystko a jednocześnie umie słuchać pozostałych muzyków. Styczyński gar oszałamiające solo, ale kto wie czy nie bardziej dramatycznie wypada grający w iście hendriksowskim duchu Gałach. Fantastyczne zakończenie.

DVD Highway pokazuje, że zespół ma w sobie dużo dobrego ducha, niezły repertuar i powinien grać znacznie więcej i znacznie częściej niż grywa. Ale chyba na własne życzenie zajmuje własną niszę – DVD do recenzji wysłał, bo został o to poproszony. Z taką promocją w XXI wieku daleko się nie zajedzie.