Grégoire Maret to harmonijkarz, na jakiego być może czekał świat. Nie gra bluesa - woli jazz, czy world music, ale w 2012 roku po prostu nie można go nie zauważyć. Zwłaszcza, że jest w niej i polski wkład.

Swój debiutancki krążek zaczyna od własnej kompozycji - "Lucilla's Dream". W nagraniu towarzyszą mu Federico Pena na fortepianie i sekcja rytmiczna - kontrabasista James Genus and perkusista Clarence Penn. I zaczynają się czary. Swobodna jazzowa fraza i barwa przypominająca nieco Toots Thielemans, również grającego na harmonijce chromatycznej. A sama liryczna opowieść to jakby hołd zlożony kompozycjom Pata Metheny z lat 80.

Ale prawdziwym szokiem jest nastepny utwór. Maret sięgnął po jedną z najwspanialszych płyt Stevie Wondera - dwupłytowy krążek, na którym Stevie zagrał na harmonijce tytułowy temat "The Secret Life of Plants".  Po tym nagraniu można odzyskać wiarę, że sa na świecie muzycy o wielkiej wrażliwości, nie tylko na wyciąg z konta.

Grégoire Maret zanim zdecydował się na solowy krążek był już uznanym sidemanem. Pewnie dlatego, to Cassandra Wilson, z którą również wystepował, swoim zmysłowym głosem zaśpiewała wielki przebój Gerswwinów - "The Man I Love". Na płycie rozbrzmiewają prawdziwe smyczki, a Maret genialnie współbrzmi z Wilson. Aranżacja jest przejrzysta i pełna oddechu. Delikatnie pulsują - kontrabas i perkusjonalia, by Maret mógł oddać się improwizacji.

 

Skoro młody Grégoire Maret uczestniczył w nagraniu płyty Pata Metheny "The Way Up" odwdzięczył się amerykańskiemu gigantowi nagrywając swoją interpretację "Travels". A przecież koncertowy album o tym tytule to nadal jedna z najlepszych płyt koncertowych lat 80. Maret gra z taką dozą liryki, że mogą skruszeć najtwardsze serca. Już dla tych czterech utworów ta płyta to "must have" dla każdego fana - nie tylko harmonijki.

Po tej uczcie dla ducha, harmonijkarz sięga  znów po swoje kompozycje. I od razu strzela z grubej rury, bo proponuje skrzącą sie akustycznymi i elektronicznymi efektami, utrzymaną częściowo w klimacie world music "Crepuscule Suite". Później do głosu dochodzi Marcus Miller, grając solo na bezprogowym basie, wreszcie do rozmowy włącza się pianista i sam Maret. Jazzowe tło zupełnie nie przeszkadza w cieszeniu się krystalicznym dźwiękiem jego instrumentu, a skomplikowane podziały rytmiczne gwarantują, że kompozycja szybko nie spowszednieje.

"Manha Du Sol" ma nieco mniej skomplikowaną rytmikę i znów kojarzy się nieco z kompozycjami wielkiego Metheny.

Kolejna autorska kompozycja harmonijkarza "Prayer" zawiera gościnne wokalizy Alvina Chea i Marka Kibble ze sławnej formacji wokalnej Take 6. Romantyczna melodia nieśpiesznie snuje się wspierana frazami fortepianu w klimacie Lyle Maysa.

I następna, nie mniej piękna kompozycja, to tym razem "Lembra de Mim" Ivana Lina. Utrzymana w rytmie sennej bossa novy, daje harmonijkarzowi kolejną możliwość zagrania z lekkością i uczuciem. I Maret nie marnuje ani jednego taktu. Słychać, że moment na debiut i repertuar wybrał bardzo starannie.

Drugą dłuższą kompozycją jest kolejna autorska suita "Children's Suite". Tu rzecz jasna nie mogło zabraknąc głosów dzieciaków, ale najważniejsza jest niezwykła biegłość z jaką Maret improwizuje. A trzeba dodać, że perkusista to jazzman z krwi i kości i niemal w każdym takcie zaznacza dyskretnie swoją obecność. Muzycy się sluchają i wspaniale rozumieją dając słuchaczom skończony produkt. W dodatku - zachwycający.

Czas na polski akcent. "O Amor E O Meu Pais" rozpisał na smyczki wymieniony w liście płac Krzysztof Herdzin, a gra nasza Sinfonia Viva Orchestra. Jakby tego było mało, na kontrabasie pulsuje tu nasz inny znajomy - Robert Kubiszyn, a w roli gościnnego harmonijkarza wystepuje sam Toots Thielemans.

Płytę kończy "Ponta de Areia" gwiazdora muzyki latino Miltona Nascimento. I znów można usłyszeć fantastyczne dźwięki, a cała drużyna pulsuje jak natchniona.

Debiutancka płyta "Grégoire Maret" to porcja niebywałej muzycznej liryki. No i potweirdzenie faktu, że najlepsza muzyka przekracza granice. Maret koncertował w Polsce, a i można go usłyszeć choćby na krążku "Looking For Balance", który w 2011 roku wydał Krzysztof Herdzin. Świat zmalał, ale muzyka jest naprawdę wielka.