Najsłynniejsze bluesowe małżeństwo XXI wieku nie próżnuje. Po obsypanym nagrodami z Grammy włącznie rewelacyjnym krążku "Revelator", przypomina o sobie dwupłytowym wydawnictwem "Live: Everybody's Talkin'", czyli koncertem o jakim tylko pomarzyć.

Ale zanim marzenia się ziszczą i Tedeschi Trucks Band trafią do Polski, bo przecież nic nie jest niemożliwe wsłuchujemy się w zapis koncertu. A ten rozpoczyna się właśnie od "Everybody's Talkin'". I słychać w nim od razu radość grania, przejmujący głos Susan i przede wszystkim absolutną swobodę i pełne porozumienie między świetnymi muzykami, którzy potrafią się znaleźć w wielu konwencjach.

Zespół z miejsca czaruje słuchaczy rozpoczynając jeden z przebojów z krążka "Revelator" - "Midnight in Harlem" od czegoś na kształt hinduskiej ragi zagranej solo przez Dereka Trucksa. Dopiero po trzech minutach odzywają sie organy, dęciaki i słyszymy pierwsze dźwięki tej absolutnie cudownej piosenki, którą mogą zaśpiewać tylko dojrzali artyści. I co ważne - piosenki zdecydowanie miejskiej i o miłości w cieniu nowojorskich wieżowców. Solówka slidem w finale to prawdziwa burza dźwięków, cały zespół gra jak natchniony podkręcając tempo. Właściwie dla tej jednej wersji fani "Revelator" mogą już wydawać pieniądze na krążek. A i odbiór jest - rewelacyjny.

"Learn How to Love" to małżeńska kompozycja, w której pobrzmiewają echa Hendrixa - właściwie to, ze w wersji koncertowej zabrzmi jeszcze lepiej było po poprzedniej piosence oczywistością. Tym razem szaleje w solówce Kebbi Williams na saksofonie, dopiero później pojawia się niema solo grająca gitara w prawdziwie koncertowej improwizacji, a później przeradza się ta kompozycja w huraganowy dialog dwojga gitarzystów.

Zupełnie inaczej zaczyna się znany ze studia "Bound for Glory" - znów mamy długaśne solo na gitarze, któremu dyskretnie towarzyszą i odpowiadają hammondy oraz owacja czujnej publiczności. I wreszcie rusza funkująca machina Tedeschi Trucks Band. Gra bez wysiłku, jakby surfując po nutach, wspierana genialnymi chórkami. Tym razem pierwsze solo należy do Kofiego Burbridge na organach, ale nie brakuje to ognistego slide. W tuzinie minut wiele można zmieścić.

Po takiej porcji pięknych dźwięków zespół dla odmiany sięga po standard Elmore Jamesa - "Rollin' and Tumblin'". Z dęciakami i genialnym głosem Tedeschi i wtrętami gitary elektrycznej brzmi fantastycznie.

"Nobody's Free" to jedna z piosenek, które powstały podczas przygotowywania kompozycji na "Revelator", ale nie weszły do programu albumu. Fantastyczne, jamowe granie, zaspiewane niezwykle lekko, z jakąś nostalgią w głosie przez Susan Tedeschi to następna perełka na tej płycie. Ale i tytuł zobowiązuje do chwili zadumy i solidnego, wielobarwnego i dynamicznego grania..

Pierwszy krążek kończy kompozycja Johna Sebastiana "Darling Be Home Soon" natychmiast rozpoznana przez amerykańskich słuchaczy. Cudownie zaaranżowana, z przepięknymi chórkami i w klimacie bliska właśnie "Midnight in Harlem". Z wyraźnym podkładem elektrycznego piana fendera, i czystymi gitarami elektrycznymi. A już doprawdy dobijająca jest solówka na trąbce. Jak ona tam pasuje. Taki koncert mógłby trwać wiecznie. Zwłaszcza kiedy w zakończeniu mamy porcję oszałamiającego slide.

Na szczęście jest jeszcze druga płyta. "That Did It" Pearla Woodsa to rasowy blues zaśpiewany rozdzierająco przez Susan Tedeschi, z gospelowymi chórkami, mocną gitarą oparty na solidnych, niemal grzmiących dęciakach. A sama solówka - to już popis blues rockowego łojenia, jakiego nie powstydziłby się sam Jimi Page.

Muzyczne małżeństwo na koncercie sięgnęło po stareńką piosenkę cudownego wówczas Stevie Wondera. W roku 1966 nagrał on "Uptight (Everything's Alright)" a i w 2012 roku piosenka nie straciła nic ze swojej spontaniczności. Mają tu swoje miejsce do popisu dęciaki, trąbka rozcina przestrzeń ostrymi dźwiękami, by potem zespół mógł oddać się niemal jazzowej improwizacji. Mało tego, scatem śpiewa Oteil Burbridge, a na koniec mamy szalone solo perkusji. Prawdziwy zapis prawdziwego, żywego koncertu.

"Love Has Something Else to Say" oparte jest o funkujące dźwięki gitary w wah wah i silne riffy sekcji dętej. I znów Susan Tedeschi bryluje głosem, a trębacz gra jak natchniony. Mimo pozorów luzu wyraźnie słychać, że ten jam został starannie przemyślany i każdy zna swoje miejsce w zespole. Tu też pojawia się męski głos w duecie z Tedeschi. Pole do popisu mają także wokaliści i wokalistki z chórku.

"Wade in the Water" Sama Cooka w klimacie gospelowym wykonują wspólnie Mark Rivers i Susan Tedeschi. Ale jeszcze ciekawiej brzmi zagrane slidem na najniższych strunach solo. Improwizacja stopniowo przechodzi w wyższe rejestry, ale cały zespół utrzymuje w niej jakiś magiczny nastrój z pogranicza rytuałów voo doo. A już dobijające jest wykorzystanie fletu poprzecznego. ten zespół ma w sobie wręcz ponadnaturalny potencjał.


"Live: Everybody's Talkin'" to po prostu prawdziwe blues rockowe czary. I dowód na to, że warto wydawać koncertowe płyty, bo dzięki nim mamy ochotę wyruszyć w podróż, by usłyszeć ten zespół na żywo.