Sugar Blue dobiega prawie 60 lat, ale na harmonijce gra niemal pół wieku. The Rolling Stones odkryli go światu w drugiej połowie lat 70. XX wieku. Ale muzyk grywał też z takimi tuzami jak Willie Dixon, Louisiana Red, Lonnie Brooks czy Son Seals.

Threshold ukazała się na przełomie 2009 i 2010 roku - to zależy od kraju premiery. Ważne, że album można bez problemu kupić w sieci i cieszyć nim swoje uszy. Wszak Sugar Blue był w Polsce na początku kwietnia 2011 roku, ale koncertował w mikroskopijnych klubach na obrzeżach RP.

Płyta nie zaczyna się jak typowy bluesowy krążek. To raczej dzieło z pogranicza bluesa i szeroko pojętej muzyki pop. Sugar Blue śpiewa mało bluesowym głosem, bliżej mu chyba do elegancji Claptona niż wściekłości Ricciego, no i na pewno nie sili się na żadne chrypki. A słuchacze i tak czekają na harmonijkę. I tu też nie brak zaskoczeń. Ktoś, kto ostatni raz słyszał muzyka w sławnym "Miss You" The Rolling Stones będzie zaskoczony ilością brzmień i barw wydobywanych przez harmonijkarza. A takie nagranie jak "Average Guy" to wręcz przykład latynoskiej ballady z jasnym, nieco nostalgicznym brzmieniem solowego instrumentu.

Na tej płycie każda piosenka jest nieco inna, a i brzmienie harmonijki się zmienia. W traktującym o Nowym Orleanie "Noel News" nabiera mięsistej barwy i gada bluesowymi frazami. I tu już Sugar Blue nie bawi się w eleganckie granie. Zwyczajnie szaleje na instrumencie, a wtóruje mu funkowy rytm i barowe piano.

Prawdziwym majstersztykiem produkcji jest nagranie "Stop the War". Wykorzystane tło przyrody, efekty wystrzałów i funkowy rytm znany z początku lat 70. XX wieku dodają mocy antywojennej pieśni. A zmutowana przez przetworniki harmonijka skowycze i rozdzierająco krzyczy. Jej zawodzeniom znakomicie wtóruje gitara elektryczna. Można mieć zastrzeżenia do barwy głosu Sugar Blue, ale jego kompozycje naprawdę nie są tuzinkowe.

Jako piąty utwór na krążku pojawia się instrumentalny "Ramblin'". Zagrany na harmonijkach solo zarejestrowanych na kilku śladach pokazuje ogromne możliwości aranżacyjne tego instrumentu i rzecz jasna pomysłowość samego muzyka, który zastosował różne brzmienia i techniki gry.

"Cotton Tree" to hołd oddany Jamesowi Cottonowi. Ale w jakim stylu. Sugar Blue śpiewa do kompozycji, której nie powstydziłby się sam George Benson. Świetne, jazzujące partie gitary i smooth jazzowy refren - ależ ten facet ma pomysły. Jak Donald Fagen? I do tego jasnego tła mroczna barwa harmonijki. Kto by się spodziewał!

"Messin with the Kid" od killu lat przypomina Polakom Łukasz Wiśniewski i jego Blue Machine. W podobny sposób ten genialny utwór traktuje Sugar Blue. Basista gra niezwykle gęsto, perkusista bawi się rytmem, nie szczędząc niespodziewanych akcentów, a i gitarzysta tym razem może sobie pozwolić na dłuższe solo. Nie trzeba chyba być szczególnie domyślnym, żeby przewidzieć, iż w równie brawurowym stylu swoje partie zagra Sugar Blue. Ciekawe co by było, gdyby na jednej scenie pojawił się on i Wiśniewski.

"Tonight" to kolejna kompozycja z pogranicza popu i jak zawsze - niezwykle smacznie zaaranżowana. Może niepotrzebnie Sugar stara się w niej zaśpiewać lekko udziwnioną melodię, ale takie jest prawo artysty - grać i śpiewać, co mu w duszy gra. A że w tle pojawia się kosmiczny moog - słuchacz na pewno nie będzie się nudził.

Najbardziej bluesowym utworem na krążku jest paradoksalnie kompozycja napisana przez Leibera i Stollera dla Presleya. To "Trouble". Zagrane stylowo, z powietrzem, z prawdziwie brzmiącym pianinem i wściekłą, hałaśliwą harmonijką i dyskretnymi hammondami - świetny.

Zaraz potem jest urocza wpadka. Sugar Blue słodkim głosikiem śpiewa miłosną balladkę "Don't Call Me". I chyba przesadza z zabawą głosem. Za to gitara hawajska sprowadza piosenkę do niewyobrażalnych granic kiczu. Ale jest sympatyczna. Trzeba mieć trochę odwagi, żeby nagrać taki utwór.

Na szczęście zakończenie płyty to już grubsza historia. "The Nightmare" zaczyna się jak kawał solidnego jazz rocka. Jest funkowo-soulowa emocja, mnóstwo zatrzymań i zabaw rytmem. Ten zespół naprawdę potrafi zagrać wszystko i w dodatku znaleźć charakterystyczne dla kompozycji brzmienie. A harmonijka przemawia z niemal schizofrenicznym przesterem. Bardzo mocny akcent na koniec płyty.

Trzeba mieć tylko nadzieję, że Sugar Blue przyjedzie jeszcze kiedyś do Polski na porządny koncert w dużej sali i da czadu. Zasługuje na wielką widownię i sam jest jednym z wielkich.