Nasz patronat

Blues Fama: Wanda Johnson

Nasz patronat

Koncert otwarcia SBF 2024 – ZALEWSKI, support Noa & The Hell Drinkers (ES) – 11 lipca

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Layla Zoe at Blues Top 2013 Gala in Chorzów, Poland

Wywiad bluesonline.pl  Layla Zoe w 2013 roku wydała płytę „The Lily”, a przez czytelników kwartalnika Twój Blues została wybrana „odkryciem roku”. 31 maja wystąpiła na festiwalu Blues na Świecie.

bluesonline.pl: Jak ważna w Twoim życiu jest muzyka gospel?

Layla Zoe: Ważna jest od czasu, kiedy byłam dzieckiem, dorastałam słuchając tej muzyki, czuję z nią jakąś niesamowitą duchowa więź. Każdej niedzieli prezentuję tę muzykę na facebooku i to zawsze powoduje, że czuję się naprawdę dobrze. Wiem, że ludzie też to lubią i czuję, że nawiązuję wtedy z nimi bliższy kontakt. Myślę, że łatwiej jest śpiewać bez zespołu, można wówczas bardziej wyeksponować możliwości głosowe.

Czy aby śpiewać gospel trzeba wierzyć w Boga?

Nie, absolutnie nie. Gospel może śpiewać każdy, kto czuje się duchowo związany z tym rodzajem muzyki, obojętnie, jaką religię wyznaje.

 

Opowiedz mi o swoim dzieciństwie. Czy Twoi rodzice byli jakoś związani z bluesem?

Tak, mój tata był wielbicielem bluesa i to on wprowadził mnie w ten świat. Poza tym w domu była olbrzymia kolekcja płyt.

Czy miałaś jakąś swoją ulubioną?

Kiedy byłam bardzo młoda uwielbiałam Roberta Johnsona, Billie Holiday, oczywiście Muddy Waters. Do dziś są to moi ulubieni artyści.

„Green Eyed Lover”,  to prawdziwa historia? Jak wybierasz swoje stroje na występy?

„Green Eyed Lover” to opowieść o jednym z moich związków, jak najbardziej prawdziwa. I większość piosenek, które piszę opowiada o wydarzeniach z mojego życia lub są to opowieści, które naprawdę słyszałam. A moje stroje? Tak właściwie to jestem hipiską, zawsze wybieram kolorowe ciuchy, jednak tym razem postanowiłam wystąpić na czarno, to świetnie wygląda na scenie.

Uwielbiam utwór „Gemini Hearts”,  to piękna melodia i ta gitara Henrika Freischladera. Co możesz powiedzieć o tej piosence?

O tak, ten utwór jest o byciu zodiakalnym bliźniakiem, ponieważ sama jestem spod tego znaku.

Masz w sobie dwie osobowości?

Dokładnie (śmiech). Może nawet więcej niż dwie. Uwielbiam pracować z Henrikiem, ponieważ jego gitara doskonale pasuje do mego wokalu i tworzy naprawdę dobrą całość.

Słucham Twoich piosenek i myślę sobie – jaki Henrik jest głupi – oddał najlepsze melodie komuś innemu.

(śmiech) Kilka osób już mi to powiedziało. Ale Henrik w jednym z wywiadów powiedział, że zawsze chce dawać z siebie wszystko, co najlepsze, bez względu o jaki projekt czy artystę chodzi. No i oczywiście bez przerwy tyle komponuje, że wystarcza na wiele płyt. Jego album „Night Train to Budapest” pełen jest takich znakomitych melodii.

W swoich piosenkach śpiewasz, że jesteś silną kobietą i jak do tej pory nie spotkałaś tak silnego mężczyzny. Czy na co dzień, w realnym świecie rzeczywiście jesteś taka silna?

Tak, myślę, że widać to na scenie. Jestem tam osobą delikatną, zwykłą i jednocześnie silną. W życiu codziennym jestem bardzo przyjazną i otwartą osobą, natomiast na scenie dostaję dużego powera! Niektórzy nazywają mnie nawet „fire girl”. Ale w tym businessie trzeba być twardym!

Czy łatwo jest egzystować jako artystka, śpiewać w raczej męskim świecie bluesa i rocka?

Wychowywał mnie ojciec, rodzice rozwiedli się, także od lat jestem przyzwyczajona do męskiego towarzystwa. Poza tym większość ludzi, z którymi pracuję to mężczyźni, także znam ten świat.

Wracając do Twego dzieciństwa, czy będąc dzieckiem miałaś więcej przyjaciół wśród chłopaków, czy dziewcząt?

I jednych i drugich, ale stanowczo przeważali chłopcy, stąd też jestem taką silną kobietą.

Absolutnie fantastyczny utwór „Father” ma brzmienie muzyki Gary Moore`a, co powiesz o tekście tego utworu?

Ta piosenka jest mi szczególnie bliska i porusza moje emocje. Opowiada o moim związku z ojcem, który był dosyć trudny. Stąd też wiele tam miłości, ale także bólu… Wielu ludzi utożsamia się z tym utworem.

Jak Twoi rodzice zareagowali na wiadomość, że chcesz być piosenkarką?

Bardzo pozytywnie i zawsze mnie w tym wspierali, kiedy byłam młoda, cokolwiek bym nie robiła!

Kolejny wspaniały utwór to „The Lily”. Kiedy to śpiewasz, wszyscy płaczą… Jak udało Ci się napisać coś tak pięknego?

Dziękuję. Henrik skomponował muzykę, kiedy ją usłyszałam, postanowiłam napisać tekst. Od lat pisałam poezję, nawet kiedy miałam tylko 10 lat. Teraz uznałam, że przyszedł czas, aby wyrazić emocje, powiedzieć wiele rzeczy. Jakiś czas temu zmarła moja przyjaciółka Marcia, chciałam opowiedzieć o jej cennym życiu, o naszej przyjaźni… Chciałam też przekazać wszystkim, jak bardzo powinni cieszyć się z życia i je szanować.

 

Jakie to uczucie być młodą poetką i pisać o życiu?

Myślę, że jest to swego rodzaju oczyszczenie dla mnie, kiedy przeżywam coś szczególnie mocno, stres, czy cokolwiek – wtedy piszę o tym. Moimi autorytetami w tej dziedzinie są niewątpliwie Tom Waits, Neil Young, Joni Mitchell…Uwielbiam ludzi, którzy piszą pięknie, sama chciałabym być naprawdę dobrą pisarką, dlatego też muszę ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.

Czy zastanawiałaś się kiedykolwiek, jak chciałabyś zostać zapamiętana – jako pisarka, piosenkarka, artystka?

Prawdopodobnie jako wszyscy wymienieni. Chciałabym, żeby ludzie zapamiętali mój głos, ale także moją osobę, jako silną, inteligentną kobietę, która pisała świetne teksty i która dawała świetne koncerty.

Jak Sex Pistols i Neil Young?

Bardziej jak Neil Young. Kiedy widzisz go siedzącego z gitarą to jest piękne. Te piosenki, teksty, a później widzisz kiedy gra ciężkiego rocka, porusza się na scenie, nawet w tym wieku, jest już całkiem stary, ale wciąż daje słuchaczom z siebie wszystko. Też o czymś takim marzę.

Czasem jak „Harvest Moon” a czasem jak „Hey, Hey, My, My”?

O tak. „Out of the blue and into the black” (śmiech).