Doghouse Sam & his Magnatones – Buddha Blue

Wouter Celis przyjął przydomek Doghouse Sam i wydał w połowie 2012 roku krążek „Buddha Blue”. I jak to z belgijskim bluesem bywa – brzmi wybornie i wart jest uwagi.

Krążek otwiera zagrana w szaleńczym tempie kompozycja „Ain’t Got Time”. To kwintesencja genialnego styl u tria. Szarpany kontrabas i gęsto grająca perkusja uzupełniają niemal opętańczą frazę wygrywaną na typowej dla lat 50. gitarze akustycznej dźwięków połączonych z krzykiem Sama. Rewelacyjny początek.

Dalej mamy przed sobą 12 niemniej udanych autorskich kompozycji. Choćby taki rozkołysany „Love To Spend”. Sięgający harmonią i rytmiką do czasów rock and rolla, z wokalem nagranym z należnym pogłosem jest jednocześnie świadectwem znakomitego warsztatu kompozytorskiego. Do tego stylowe solo zagrane niemal czystą barwą i wszystko zawarte w dwóch minutach z 10 sekundami.

W podobnym klimacie utrzymany jest „Why”. Jest w nim duża doza swingu i radosnej zabawy. A jak już swing, to i stylowa harmonia, wykraczająca poza trzy podstawowe akordy. U nas tak umieją komponować Boogie Boys. Oni ostatnio też mają w składzie kontrabasistę, a tu Jack Fire gra świetne solo – oczywiście techniką slap.

Jeszcze bliższe rock and rollowi jest „Let’s Get It On”. Ti realizator ukwadratowił głos Sama, za to partia solowa została zagrana ze slide i niezwykłą swadą, jakby w opozycji do stłumionego głosu.

I wreszcie najdłuższa, bo trwająca niemal cztery minuty „Hurt”. Doghouse Sam nie tylko gra na gitarze, ale jeszcze dopowiada sobie frazy smacznie przesterowaną harmonijką i robi to wyśmienicie. Świetny, umiarkowany blues z niecodziennie traktowanym werblem.

Z kolei „It Ain’t Easy” przypomina flirty rock and rolla i bluesa z country i soulem. Trzeba przyznać, że ta odsłona Doghouse Sam & his Magnatones jest równie przekonująca. Muzykom nie brak weny do pisania stylowych utworów, któ®e idealnie pasują do elektro-akustycznego tria.

Odrobina piana dodaje smaku piosence „Roll Up My Sleeves”. Bo przecież rock and roll jest dzieckiem bluesa, a tu brzmi z szlachetnym walkingiem basu i bez nadmiernego hałasu.

Brudniejsze brzmienie i nowocześniejszy riff charakteryzują utwór „Crossroads”. W połowie płyty Magnatones objawiają swoje bardziej psychodeliczno-rockowe oblicze jdnocześnie grając klasyczne bluesowe frazy. Jest w tej kompozycji jakaś diaboliczność i zatracenie. A i produkcja odbiega od poprzednich utworów zupełnie odmiennym sposobem realizacji.

Jak przystało na wiernych słuchaczy Bo Diddleya, fraza „One Less Thing” oparta jest na pulsacji półkociołków i stopy w tej samej mierze co na bardzo oszczędnie granej gitarze. Ale kiedy już objawi się, riff grany przez Sama wbija się w mózg. Bo proste często bywa najbardziej przekonujące.

W „Nobody Knows”, klasycznym chicagowskim swingu mamy i przesterowaną harmonijkę i świetną melodię. I znów harmonia delikatnie wykracza poza typowego bluesa i wiemy, że muzycy starali się połączyć tradycję z rockiem jednocześnie zachowując bardzo archaiczne brzmienie.

Ale prawdziwie rozswingowany jest dopiero „Lots To Do & Little Time”. Jazzowe akordy zagrane stłumioną barwą i takież solo brzmią pysznie, a sekcja rytmiczna niemal zatraca się w swingowych wyścigach. Piękne, uczciwe granie.

Album dobiega końca. Ale „Back In The Ring” mimo psychodelicznego wstępu szybko zamienia się w niemal country bluesa. W dobrym tempie, zagranego z pasją i z solówką techniką silde.

Ostateczne zakończenie to minutowa miniaturka rodem z belgijskiej acz przeniesionej w okolice Delty werandy. „Buttoned Up” budzi uśmiech i przypomina, że zwykła gitara i harmonijka też tworzą pełnoprawną muzykę.

Gdyby na jednym koncercie zestawić Doghouse Sam & his Magnatones, Kajetan Drozd Acoustic Trio i Boogie Boys, a potem wymieszać składy – mielibyśmy jeden dzień porządnego festiwalu wypełniony naprawdę dobrą muzyką. Pamiętajcie zatem organizatorzy – Belgia nie leży na końcu świata.