The Blues Overdrive przez kilka lat zbierali materiał na debiutancki krążek wydany w marcu 2012 roku. Udało im się nawet przekonać J.J. Cale, żeby pozwolił im nagrać nigdy niepublikowany utwór „Got Myself a Woman”. Sprawdźmy, jak brzmi blues z Danii.

The Blues Overdrive rusza z kopyta z piosenką „Death On The Highway”. Soczyste brzmienie gitary Andreasa Andersena i perfekcyjny, przepełniony swingiem puls sekcji Thomas Birck (bas) i Lars Heiberg (bębny)zapowiadają naprawdę gorącą porcję elektrycznego bluesa.

Bardzo ciekawie rozpoczyna się „Out in the Country”. Kwartet wprowadza słuchaczy w nieco psychodeliczny klimat, gitary z pogłosem wręcz zasysają do wnętrza gorącej pustyni na której gdzieś za wielkim kaktusem poluje bluesowy grzechotnik.

Fantastyczne, swingujące tempo ma w sobie piosenka „I Was Wrong”. Martin Olsen, śpiewający gitarzysta interpretuje songi właściwie od niechcenia, nie stara się także śpiewać z żadną manierą. Po prostu gra swojego – osadzonego w korzeniach – białego elektrycznego bluesa, bez skłonności do rocka.

„Ball & Chain” to pierwszy blues utrzymany w bardziej umiarkowanym tempie. Może ze względu na nieco bogatszą harmonię bliższy rockowym wizjom znanym z nagrań Led Zeppelin, ale w brzmieniu – gitarowy i bardzo szlachetny. Jest w nim mnóstwo emocji, ale The Blues Overdrive potrafią zbudować nastrój nie czyniąc zbędnego huku.

Po porcji nastrojowego grania, w „Mr. 16 Tons (Blues for Thorup) spotyka nas wyłącznie gitarowe intro, zagrane co prawda na gitarze elektrycznej, ale w manierze bluesa akustycznego. Później znów porcja swingującej muzyki bliskiej bardzo szlachetnemu bluesowi. Trudno właściwie się dziwić, że zespół już w 2003 roku wygrał bluesowy konkurs w Kopenhadze. Dba o szlachetne brzmienie i w pewien sposób bliski jest i fanom J.J. Cale.

„Too Blind To See” to właśnie utrzymana w cale’owskim klimacie piosenka. Jest bluesowa harmonia ale i ta niezwykłą lekkość, z jaką Cale od niechcenia wypuszcza swoje frazy. Brzmienie też może nieco koajrzyć się z solowym graniem Petera Greena. Tak, to zdecydowanie biały blues na najwyższym poziomie.

„I Need Your Lovin’” to próba wprowadzenia do repertuaru The Blues Overdrive mocniejszych, zbliżonych do funku, rytmów. I trzeba przyznać, że udana. Także Martin Olsen śpiewa z większą werwą, a schowany nieco Lars Heiberg za bębnami potrafi momentami zagrać bardzo kolorowo. Do tego nieco ostrej brzmiąca solówka i mamy prawdziwego energizera.

I wreszcie anonsowane nagranie ze skarbnicy J.J. Cale. „Got Myself a Woman” z dość ostrym tekstem o stosunkach męsko-damskich został zagrany z niebywałą czujnością. Kiedy sekcja rytmiczna drapieżnie buduje nastrój, solo gitary kontrastuje łagodnym, niemal psychodelicznym klimatem. A sam wokal Olsena, zrealizowany z efektem ograniczającym barwę i powielony, wciska się pod czaszkę.

Po takiej porcji magii wracamy do prostego shuffle – „Big Fat Woman”. Tu gościnnie zagrał z zespołem na harmonijce ustnej Thomas Foldberg. I znów – grupa brzmi klasycznie, jakby urodziła się do grania w latach 50. XX wieku.

„Done Tryin’” to kolejna bluesowa pieśń, w której zespół skrada się, by nagle znaleźć się tuż za plecami słuchaczy. Gra tak dobrz, ze wręcz można poczuć oddech muzyków na karku.

Album kończy piosenka „Feelin’ Kind of Blue”. Znów mamy na gitary nałożone pogłosy i swingujące tempo przypominające standard “Help Me”. Zespół lekko i z polotem swinguje, a Martin Olsen opowiada prostą, bluesową historię.

Debiut The Blues Overdrive to bardzo przemyślana płyta. Biały blues bez fajerwerków, z ogromnym szacunkiem do tradycji i szlachetnych brzmień. Kwartet zasługuje na niejedną trasę koncertową i szacunek fanów. Warto ich poznać.