Lil' Ed & the Blues Imperials zagrali w 2011 roku podczas Rawa Blues Festival. Pełen radości muzykowania i scenicznego szaleństwa show można odświeżyć słuchając nowego krążka chicagowskich bluesmanów - "Jump Start".

Zabawa w bluesotekę zaczyna się od pierwszych taktów "If You Were Mine". To sławna gitara Lil' Eda i rock and rollowa rytmika dopełniona obietnicą szanowania kobiety, jeśli tylko zgodzi się zostać tą jedyną. Prosto i bezpretensjonalnie.

"Musical Mechanical Electrical Man" to przezabawny, autoironiczny tekst zagrany w niemal szaleńczym tempie. I pomyśleć, że lider ma 57 lat. No tak - do emerytury jeszcze dużo mu zostało.

"Kick Me To the Curb" znów rozpoczynają ostro podciągane nuty - charakterystyczna cecha grania Lil' Eda. Piosneka ma nie mniej sławne chicagowskie zatrzymania w aranżacji i nieodzowną partię slide.

"You Burnt Me" to pierwszy w tym zestawie wolniejszy utwór. Molowy blues wydobywa z gardła Eda rozdzierające nuty, w tle pojawiają się hammondy, a jego gitara wręcz wyrywa się do grania. No i zaczyna się niby proste, melodyjne solo, ale Lil' Ed szybko wpada wręcz w histeryczną ekscytację. Jest nieźle.

Następna kompozycja to utrzymana w szybkim tempie "House of Cards". Można się zastanawiać, czy na pewno Lil' Ed pewnie wyśpiewuje frazy zwrotki, ale na pewno fantastycznie odpowiada sobie na gitarze. To zdecydowanie świetny krążek dla bluesowych elektrycznych gitarzystów, którzy nie chcą flirtować zanadto z rockiem.

Płyta wypełniona jest różnymi tanecznymi wręcz rytmami. Lekko wiejski w klimacie jest "Born Loser". Rozkołysana piosenka opatrzona znów zostala fantastyczną porcją slide.

Grupa wraca do chicagowskiego, swingującego grania w utworze "Jump Right In". I brzmi wybornie. Słychać, że niemal recytowanie idealnie pasuje do Eda, ale zwolnienia, zatrzymania i chóralne odśpiewywanie refrenu przypominają faktycznie złote czasy, kiedy blues był blisko jazzu. A na dokładkę mamy rock and rollowe solo.

Najbardziej mainstreamową brzmieniowo kompozycją jest "Life is a Journey". Stosowny tytuł, wolne tempo, molowa harmonia i bardzo ciekawie poprowadzona intrudukcja - solowa gitara gra unisono z basem. Później Lil' Ed śpiewa niemal tylko z towarzyszeniem potężnych basowych nut, w tle szemrzą bębny i organy. A wszystko razem brzmi przepysznie.

Po porcji bluesowej wspołczesności znów wracamy do czasów szaf grających wypełnionych muzyką do tańca. "World of Love" z elementami jumpowymi ma oczywiście fantastyczne zagrywki slide i charakterystyczny, lekko toporny rytm. Ale noga chodzi przy nim bezbłędnie.

I znów obłędne tempo i zagrywki slidem. To "Weatherman". To także świetny przykład zbudowania bluesowego tekstu wokół jednego wydarzenia, jednej postaci i w dodatku ułożonego z humorem.

Jedyny cover na krążku to interpretacja bluesa "If You Change Your Mind" J.B. Hutto, jednego z królów slide. Lil' Ed śpiewa wręcz rozdzierająco, z głebi serca, towarzyszy mu pianino, a solówka slide musiała być powalająca. I jest.

I znów The Blues Imperials narzucają tempo. "No Fast Food" to kpina z objadania się w barach szybkiej obsługi. A sam Ed ze śmiechem śpiewa, ze woli zjeść chińszczyznę z talerza niż hamburgera z papieru. I jak tu się z nim nie zgodzić. Dużo zdrowia!

Jeszcze jeden wolniejszy i molowy blues na tym krążku to "My Chains Are Gone". Oczywiście traktuje o końcu płomiennej miłości, w tle mamy prawdziwe hammondy i mimo łobuzerskiego wyglądu wokalisty jakoś trudno nie uwierzyć w jego miłosną rozpacz. Blues to jednak siła.

Album kończy chicagowski "Moratorium On Hate". Oczywiście rozpoczyna się od fraz zagranych slide, są genialne chórki imperialsów i czyściutkie piano. I żeby było ciekawiej - mimo radosnego klimatu to przecież nagana nienawiści i przemocy. Bez sztucznego nadęcia - Lil' Ed zwraca uwagę na poważny problem po swojemu.

Jeśli słuchacie płyt w aucie, lepiej nie kupujcie "Jump Start"> będzie wprawiala w tak dobry humor i grała tak głośno, zę nie usłyszycie ostrzeżeń GPS o fotoradarze, przegapicie mruganie światałami i prędzej czy później - mandat za szybkość murowany. I bądź tu mądry.