Krążek otwiera „Heading For The Door”. Od razu słychać, że gitarzysta I wokalista Gerrit Veldman doskonale zna zagrywki Stevie Ray Vaughana. I od razu mamy niespodziankę w aranżacji. Na lekko przesterowanej harmonijce solo gra Bernie Veldman obsługujący również organy hammonda. Ale nie brak i mięsistej gitary solowej. Wtedy hammondy w podkładzie aż rozsadzają utwór swoją energią.
„Need To Know” to z kolei tekst brata-organisty i to on sam śpiewa tę bardziej utrzymaną w duchu Chicago kompozycję. Brzmienie hammondów łagodnieje, ale nie niknie pasją z jaką gitarzysta gra swoje solo. No i oczywiście jest wyjątkowo poprawne i nie za długie solo harmonijki. Basowy riff słyszeliśmy może już w tysiącu innych tego typu kompozycji, ale to właśnie świadczy o szacunku do tradycji.
Braciom nie brakuje pomysłów na aranżację. Trzecia kompozycja zaczyna się od riffu harmonijki i wzorem innych czarodziejów bluesa, wokalista śpiewa przez mikrofon harmonijki, uzyskując przesterowane brzmienie. A bębny to niemal same kotły i blachy – dające wrażenie mrocznego rytuału połączonego z wybuchami szaleństwa. Harmonijka szaleje, gitara dołącza tylko w ostainatowym i nie mniej ekstatycznym zakończeniu.
Ale The Veldamn Brothers mają głęboką znajomość gatunku. W „Leavin’” przypominają, że blues może łączyć się z gospel. Świetny, znakomicie zharmonizowany wolny blues doskonale potwierdza tę tezę. Hammondy brzmią niemal… Bożonarodzeniowo i to one są na pierwszym planie. A solo gitary zadziwia podejściem do tematu i słychać, ze było doskonale przemyślane, wybuchając na koniec strumieniem energii.
„Evil” to kolejny ukłon w stronę bluesowych klasyków. Ale The Veldman Brothers w jakiś niezwykły sposób umieją ożywić nawet najbardziej klasycznie brzmiący riff. No i słychać, że grają z prawdziwą pasją.
„Target” to następne zadziwienie. Bracia grają akustycznie, w dodatku korzystając z techniki slide. Wokal brzmi niemal folkowo, a cała kompozycja przypomina utwory… Led Zeppelin. I nawet harmonijka brzmi czysto, bez żadnych bajerów. Panowie dają radę i nie można od nich uszu oderwać.
„B-Low” to następny ukłon w stronę Chicago. Lekko swingujący pochód basu i klasyczne nuty zadowolą każdego wielbiciela gitarowego grania. Tym razem Gerrit używa pedału wah wah, ale i hammondy mają miejsce na popisy przebierającego palcami z niezłą prędkością Benniego.
„Everyday I Play The Blues” to piosenka napisana i zaśpiewana właśnie przez organistę. Może zawiera trochę typowe bluesowe słowa-cegiełki, ale brzmi naprawdę szczerze. A i pomysł na ograniczenie roli gitary do zagrania solówki rozjaśnia obraz utworu. Miłośnicy hammondów od razu go pokochają.
„Tell Your Daddy” zabiera nas do Teksasu opisywanego przez SRV. Zespół gra mocno i zdecydowanie, mimo, że gitarzysta używa czystego brzmienia fendera. Ale kompozycja jest naprawde urozmaicona, a riff harmonijki przełamuje pozorną monotonię i dodaje dodatkową porcję energii. A jakaż jest tu dynamika.
„Saw You There” to klasyczny wolny blues, gdzie każdy z muzyków ma szansę do wygrania się. I nawet jeśli harmonijkarz ogrywa znane frazy, dobrze pasują do całości. Najciekawiej brzmi tu chyba solo gitary elektrycznej z elementami slide.
„Questions” to niezwykle mocne zakończenie płyty. Solidny, blues-rockowy riff, masywne brzmienie, znów kojarzące się nieco z LED Zeppelin i podobny sposób frazowania wokalisty. Ale zespół pamięta, ze wywodzi się z bluesa i nie przesadza. Za to gitarzysta na koniec pokazuje odrobinę swojego uwielbienia do Hendrixa. Ale nie tylko do niego.
The Veldman Borthers cieszą się sporym uznaniem w macierzystej Holandii. Z pewnością zarówno w niewielkich klubach jak i w dużych salach nie dadzą bluesowej publiczności odpocząć nawet przez pieć minut. Warto ich posłuchać, warto zobaczyć na żywo.