Finowie przez lata zagrali na scenach przed takimi sławami jak B.B. King, The Fabulous Thunderbirds, Salomon Burke czy nawet Robert Plant. Mają bowiem styl i zacięcie.
Wystarczy posłuchać otwierającego album fantastycznie dynamicznego „Last Train To Memphis”. Nieprzekombinowane brzmienie z wyróżniającą się gitarą slide Lefty Leppanena to wyróżnik ich stylu.
W ich graniu słychać idealne, niemal plemienne współbrzmienie, jak choćby w wyprodukowanym z odrobiną elektronicznych efektów, ale i żeńskimi chórkami „Troublemaker”. Tu transowy motyw zwrotki rozjaśniają refreny ze wspomnianymi damami.
W szlachetnej surowości aranżacji doszukujemy się unikalnego piękna bluesa. I tak jest w „Rain in Jerusalem”. Od ascetycznego początku producent John Porter niepostrzeżenie przechodzi do wykorzystania Hammondów, a nawet niemal gospelowych chórków. To bardzo przemyślana i chwytliwa produkcja.
Basowy walking pełen jasnych nut ożywia słuchaczy w piosence „Get Ya In Da Mood”. Tu też po raz pierwszy można usłyszeć harmonijkę lidera. Micke Bjorklof gra ciemniejszą barwą, w niższych rejestrach, jakby w uzupełnieniu do swojego białego i raczej wyższego głosu.
Niezwykle ciekawy riff i pomysłowa aranżacja składają się na brzmienie „Hold Your Fire Baby”. Wyraźnie słychać, że Finowie mają autorski pomysł na bluesa. Tym razem Porter kazał wokaliście śpiewać przez mikrofon harmonijki, która w tym utworze gra przysłowiowe pierwsze skrzypce.
Tytułowy „Ain’t Bad Yet” zaczyna się brzmieniem dobro. W końcu Micke Bjorklof zaczynał od akustycznego zespołu grającego blues rockowe covery. Teraz potrafi stylowo komponować. W tej na poły balladowej piosence dopiero słychać niuanse i bogatą barwę jego głosu.
Odrobinę country funku wkradło się do utworu „Rat Chase”. Znów, dzięki odrobinie efektów, utwór wbija się w pamięć oryginalnym brzmieniem i rzecz jasna – niezwykle energetycznym refrenem podbitym riffem harmonijki. Znakomita robota producenta, który nagrywał dający sobie z takimi wyzwaniami radę świetny zespół.
Radiowcy zakochani bardziej w rocku niż w bluesie nie mogą przegapić świetnej, southernowej ballady, jaką jawi się „Sweet Dream’s A Sweet Dream”. Z plamami hammondów w tle, mocnymi bębnami, ale i dużą ilością przestrzeni może wypełnić fale FM swoim pięknem. To także popis feelingu gitarzysty solowego.
Piosenką „Today” Blue Strip mruga okiem do wielbicieli country. Ich akustyczno-elektryczny blues niespodziewanie zmienia się w country rockową piosenkę. Tradycyjnie już pełna oddechu aranżacja pozwala cieszyć się każdą nutą gitary dobro. Jest też solo na gitarze elektrycznej, za którą chwycił producent – wspomniany John Porter. Warto pamiętać, że odpowiadał za brzmienie płyt Buddy Guya, B. B.Kinga, Keb Mo, Santany czy Taj Mahala.
Celowo nieco toporny, jakby osadzony w latach 50. XX wieku rytm i adekwatne brzmienie ma utwór „Blame It On The Bright Light”. Kiedy zwrotka zmienia się w refren, brzmienie młodnieje o dekadę i przypomina początki białego bluesa na Wyspach Brytyjskich.
Finałowy „In Chains” wykorzystuje brzmienie gitary elektrycznej z mechanicznym tremolo. Muzycy dośpiewują chórki tworząc z tego utworu prawdziwy Więzienny song. Niemal słychać brzęk łańcuchów i stalowych obręczy. Jakby tego było mało, przejmujące solo harmonijki gra sam Micke Bjorklof. Takie zakończenie na długo zapada w pamięci.
Finlandia jest tak blisko Polski, że tylko czekać, aż Micke Bjorklof & Blue Strip zagrają wreszcie i u nas. Mają własny styl, nie udają czarnoskórych, ale czują bluesa jakby była to po prostu ich muzyka. Bo taki jest.