Brytyjski gitarzysta James Hunter powraca po pięciu latach milczenia. Wielu poznało go jako dyżurnego muzyka Vana Morrisona, ale chyba niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak ciekawym jest wokalistą. Płyta „Minute by Minute” przekona nieprzekonanych.

Krążek rozpoczyna radosny „Chicken Switch” Podlany pysznym riffem dęciaków i doprawiony odrobiną hammonda, kołysze i zmusza do podróży w przeszłość. Do czasów, kiedy na estradach królował choćby Jackie Wilson. Do tego słychać, że muzykom granie sprawia prawdziwą radość. I to brzmienie – jak z czasów debiutu The Animals.

 Tytułowy „Minute By Minute” zaczyna riff fortepianu przecięty riffem dęciaków. Ależ to ze sobą działa. Do tego równe nuty basu i tylko szczypta gitary rytmicznej. Jamek Hunter śpiewa tak ciekawie, że niemal nie zwraca się uwagi na inne instrumenty. Ma w sobie i ducha Jamesa Browna i prawdziwego rhythm and bluesa. I jest w nim mnóstwo wcale nie brytyjskiej melancholii. A poza wszystkim – to przecież piosenka i do tańca.

Riff saksofonu w „Drop on Me” już wyraźnie przywołuje największe hity Jamesa Browna w klimacie „I Got You” ale w lekko chill outowym podejściu. To zrelaksowany i wyluzowany brytyjski rhythm and blues na najwyższym poziomie.

 Za to „Heartbreak” kojarzy się z hipisowską Kalifornią końca lat 60. Gdyby nie riffy saksofonu, wydawać by się mogło, że za chwilę Hunter objawi się na scenie Woodstock. Fantastyczny luz wokalisty i osobisty styl nie pozwalają odwrócić uwagi od tej w końcu dośc typowej dla tamtych czasów piosenki. Typowej, a przecież nowej.

W „One Way Love” do brzmienia szalonych lat 60. wprowadzono nuty wibrafonu, czyniąc z tej brawurowo wykonanej kompozycji idealne odwzorowanie klimatu wytwórni Motown.

W „Gold Mine” rytm shuffle wspierają Kyle Koehler na organach i sekundujący mu na pianinie Andrew Kingslow. A kiedy Lee Badau gra kolejny genialny riff na swoim barytonie Jamek Hunter odpowiada mu falsetem i zabawa trwa w najlepsze.

W „Let The Money Ride” mamy rozkołysany, karaibski rytm i pojawiają się nawet smyczki. Dawno nie dane nam było przeżyć tak idealnej podróży w czasie. Jamek Hunter śpiewa jakby lata 60. nigdy się nie skończyły, a brytyjskie studio fantastycznie cofa tryby czasu.

 Na krążku jest nawet piosenka w klimacie „Tequila”. To „Gypsy” z rytmem nabijanym przez gitarę akustyczną. Skojarzenie jest oczywiste, ale to sztuka napisać nową piosenkę, idealnie trafiając w epokę sprzed pół wieku i nie popełnić tandetnego plagiatu. I tu znów sprawdza się zasada – im oszczędniejsza aranżacja, tym efekt ciekawszy.

Słodka i beztroska pierwsza połowa lat 60. nie mogła się obyć bez rozkołysanych przytulanek. A że Hunter nasłuchał się Vana Morrisona – można być niemal pewnym, że piosenkę „So They Say” trzasnął w kwadrans. Tenorowy saksofon i słodkie chórki dopełniają klimatu w niemniejszym stopniu niż latynoskie przeszkadzajki i płynące w tle hammondy.

Kiedy wsłuchać się w słowa „Nothin’ I Wouldn’t Do” nasuwa się skojarzenie z „If I Had A Hammer”, a i rytm jakby podobny, tyle ze jak w przypadku wcześniejszych skojarzeń – odpowiednio wyluzowany. Ale też to i jedna z nielicznych piosenek z solówką gitary – oczywiście w stylu rock and rolla wczesnych lat 60.

W podobnym tempie, acz nieco bardziej dostojnie brzmi „Look Out”. To już rasowy brytyjski rhythm and blues najczystszej wody. Ale cóż się dziwić, przecież Polacy od Anglików uczyli się grania i to zespoły z Wysp na nielicznych koncertach zaszczepiały nam miłość do wywodzącej się wszak z Ameryki muzyki.

 „One More Time” to już słodko brzmiąca kołysanka zatopiona w latynoskim sosie. James Hunter śpiewa niezwykle delikatnie, wręcz sensualnie.

 Tegoroczny nowy krążek Erica Burdona i „Minute By Minute” Jamek Hunter Six dowodzą, że brytyjski rhythm and blues ma się doskonale i wciąż może zaskakiwać i zachwycać, tylko trzeba po niego sięgnąć.