Joanne Shaw Taylor ma niecałe 27 lat, a już nagrała trzy płyty. W karierze pomógł jej Dave Stewart z Eutythmics, a gitarzystka i wokalistka miała szansę zagrać nawet podczas diamentowego jubileuszu brytyjskiej królowej. Jej ostatni krążek to „Almost Always Never”.

Krążek rozpoczyna solidnie brzmiący „Soul Station”. Mięsiste brzmienie, funkujące zagrywki rytmiczne to tylko preludium do tego, co przed nami. Bo Joanne Shaw Taylor nie bawi się w jakieś dziewczyńskie gierki. Ostro katuje swoją gitarę, sprawnie przebierając palcami i nie żałując przesteru. Do tego ma świetny, ciemny i ekspresyjny głos. No tak, od czasów „God Save The Queen” Pistolsów, królowa może znieść o wiele więcej, a Taylor hałasuje z wielką klasą.

„Beautifully Broken” brzmi po tym gitarowym sztormie, jak hit jednej z licznych śpiewających dam z gitarą Płynie łagodnie, bit przypomina nieco hity Stonesów, a sama Taylor śpiewa znakomicie, podczas gdy w tle pobrzmiewają organy B-3. No i dziewczyna nie odpuszcza, gra kolejne ciekawe solo.

 

„You Should Stay, I Should Go” ma brzmienie oparte o współbrzmienie organów i gitary elektroakustycznej. A sama autorka zadziwia sprawnym wkładaniem nieoczywistych akordów do stosunkowo prostej, blues rockowej piosenki. Tym razem krótkie solo bardziej kładzie nacisk na melodię, niż pentatoniczny hałas. I wszystko tu do siebie pasuje.

„Piece of the Sky” to pierwsza ballada na „Almost Always Never”. Joanne Shaw Taylor śpiewa w bardzo stonowany sposób, ale spokojnie. Do czasu. W tym blond-dynamicie kryje się wielka moc. I wybucha wraz z zawodowym solem gitary. Wściekłym, niepozbawionym kilku wirtuozerskich patentów, ale przede wszystkim brutalnym, jak przystało na gitarzystkę, która i Hendrixowi dałaby radę.

Na tle wcześniejszych kompozycji wyróżnia się „Army of One”. Zagrane slide, właściwie wyłącznie na gitarach akustycznych, sięgające wzorcami do Delty, ale i tradycji brytyjskiego folku, jaką znamy choćby z nagrań Led Zeppelin. Ale wszak słuchamy albumu obywatelki Zjednoczonego Królestwa.

Jedynym coverem na krążku młodej gitarzystki jest pieśń „Jealousy”. Następny fantastyczny utwór zaśpiewany z niezwykłą pasją, pełen żalu i mroku i chyba też gniewu. Dramatyczne bębny, organy a na ich tle oniryczne solo z wielkim pogłosem, a jednocześnie z niemal sprzęgającym brzmieniem. Taki sposób kształtowania brzmienia gitary elektrycznej to w pewien sposób znak firmowy Joanne.

Tytułowa „Almost Always Never” napisana jest w konwencji współczesnych ballad z pogranicza folku i popu. Świetnie kołysze, a organy ustępują miejsca delikatniejszym klawiszom, bliższym fortepianowi fendera. Tym razem gitarzystka sięga po nieco inne środki wyrazu i znów nie ogranicza się w solówce do pentatoniki, ale nadal ma unikalne brzmienie.

„Tied & Bound” to powrót do cięższego blues rocka, jakim Taylor otwierała krążek. I znów jej gitara brzmi mięsiście, a gitarzystka i podciąga struny, i potrafi nieźle przyśpieszyć, ale generalnie gra głównie na emocjach. Jest czad, aż miło.

„A Hand in Love” to rozkołysana piosenka, jak zawsze zaśpiewana przydymionym głosem gitarzystki. W refrenie nabiera wręcz rockowego charakteru, ale ciepłe brzmienie gitary i organy nadają jej przyjaznego oblicza.

Potężną kaskadą dźwięków rozpoczyna się „Standing to Fall”. Joanne najpierw gra dużo ostrych dźwięków, by w drugiej części kompozycji popaść w jakby psychodelizujące granie. Z powodzeniem mogłaby wystąpić i w 1969 roku na festiwalu Woodstock.

„Maybe Tomorrow” to piosenka bardzo sprytnie zaaranżowana. Zamiast tradycyjnej perkusji, mamy tylko jej poszczególne elementy, a główny rytm wybijany jest na rancie werbla. Za to klawisze brzmią jak w „Riders on the Storm” a i sama konstrukcja utworu może lekko kojarzyć się z The Doors. Tyle, że tu mamy w finale schizofreniczne solo gitary. Ma dziewczyna talent i pomysły.

Krążek kończy soulowa piosenka „Lose Myself to Loving You”. Mogłaby być kołysanką, ale Joanne ma zbyt wiele dynamitu w gardle, by odpuścić i sobie i słuchaczom. I nie zmienią tego nawet dźwięki fortepianu i akustyczne gitary. I bardzo dobrze.

Słuchając Joanne Shaw Taylor można postawić sobie tylko jedno pytanie – dlaczego w Polsce nie ma tak utalentowanych wokalistek, choć tyle osób garnie się do śpiewania. A przy okazji – Taylor świetnie komponuje i szarpie struny. Dobrze, że będzie można usłyszeć ją na żywo.