Lucky Troubles – The Road

Lucky Troubles tworzy trzech muzyków: Jakub Andrzejewski, Andrzej Kownacki i Maciej Zdanowicz. Przez pół roku nagrywali album „The Road”, który ukazał się 1 grudnia 2023 roku. To 13 różnorodnych, akustycznie brzmiących utworów.

I Jakub Andrzejewski, i Andrzej Kownacki, i Maciej Zdanowicz zaczynali grając bluesa. Dziś wydają się rozumieć, że tylko przełamując granice mogą osiągnąć coś więcej, zabrzmieć szczerzej i szerzej.

Płytę rozpoczyna jakże znamienne nawoływanie Andrzejewskiego – „Move On”. I trzeba przyznać, że w tym utworze muzykom udało się odnaleźć idealny balans pomiędzy amerikaną i bluesem. Jest i slide, i folk, i hipnotyzujący riff. Przy raczej banalnym tekście, dźwiękowo brzmi ten song zachwycająco. Bo jak wiadomo – mniej znaczy więcej.

„Burning Tires” utrzymuje lekko folkowy klimat. Czy wyrazisty rytm można zagrać na gitarze akustycznej? Oczywiście. Czy można skrzyżować odrobinę jazzującej harmonii z funkiem, a jednocześnie grać bez elektrycznego basu? Oczywiście. Znakomita, wciągająca piosenka z bluesowymi zagrywkami w żadnym wypadku nie będąca standardowym bluesem, w dodatku świetnie nagrana – także ścieżka wokalna. Słychać, że muzycy doskonale wiedzieli, co chcą usłyszeć wychodząc ze studia.

Swingujący „Lovely Guy” jako żywo przypomina niektóre piosenki „Boogie Boys”, a i pomysł na refren Jakub Andrzejewski zaczerpnął z takiej właśnie konwencji. Ale nie ma tu mowy o plagiacie – po prostu jak inaczej opowiedzieć o muzyce, która jest ściśle związana z bluesową wrażliwością, a jednocześnie może być koncertowym killerem. I buja jak diabli.

Pedal steel guitar i ten kołyszący, niemal balladowy rytm, bliski kołysaniu się w siodle, zwiastują piosenkę bliską country. „Walking In My Shoes” to nie „taniec na krawędzi” i slalom przez życie pełne pułapek tylko następny murowany przebój w stacjach… których nie ma. A uśmiech sam się pojawia na twarzy.

I znów wracamy do krainy swingującego bluesa. „Take It Slow” zaczyna się niemal klasycznym riffem, ale muzycy tradycyjnie już łączą i przełamują konwencję. I to jest zdaje się ich największy patent na sukces. Bridge, nieoczywiste akordy, jakby ze świata Steely Dan, a jednocześnie slide i jest perełka, Trzeba tylko po nią sięgnąć.

„Far Away” lekko przypomina jakąś kompozycję Erika Claptona, ale to oczywiście tylko zbieżność kilku nut, może tonacji. Delikatnie w tle na Hammondach przygrywa Bartek Szopiński, a w chórkach pojawi się Kasia Rościńska. I znów – niezwykła wrażliwość Jakuba Andrzejewskiego w roli wokalisty jest przysłowiową wisienką na tym „American pie”.

Country niejedno ma oblicze, a i często wymaga wirtuozerii – podobnie folk, czy wspomniana americana. I paradoksalnie takich umiejętności od muzyków wymagało precyzyjne zagranie „Uncertain Days”. Jest tempo, podbijane przez pozostającego teoretycznie w cieniu i pełnoprawnego członka zespołu – perkusistę Andrzeja Kownackiego, na koncertach – urodzonego showmana. I choć nie jest to w żadnym wypadku materiał na przebój – niesamowicie angażuje słuchacza. Brawo! I jeszcze te skrzypce Jana Mazurka w finale.

Nie wiedzieć czemu do promocji Lucky Troubles wybrali piosenkę „Turn Back”. Że lekko przypomina Chrisa Rea, a może Otisa Taylora? Że może kojarzyć się z bluesem albo… ZZ Top, że pojawia się fraza „lucky troubles”, że jest gitara slide? Wcześniej było tyle killerów. De gustibus…

Bo przy tym ‘Waking Up In Hell” to po prostu energetyczna petarda, a jakże, z bluesowym riffem, a jednocześnie tą umiejętnością wplatania jakiegoś okołobluesowego akordu, który czyni piosenkę niebanalną, tu wręcz z mocą rockowego hitu z solówką w klimacie AC/DC. Że za daleko idące porównanie? To posłuchajcie sami ile w tym akustycznym graniu jest energii.

Nestor jazzowego, ale i bluesowego saksofonu, Adam Wendt pojawia się w funkującym „Ain’t No Home”. A sama kompozycja – hipnotyzująca, transowa, ascetyczna, acz nie prymitywna. Americana w Polsce? W takim wydaniu jak najbardziej. Fani szczerego, korzennego grania i śpiewania (świetnie wykorzystany chórek)  mają tu prawdziwe używanie.

Muzycy poszli za ciosem i w intrze do „Destination” wykorzystują wyłącznie chórki i klaskanie, a Andrzejewski śpiewa bez żadnych instrumentów czy harmonizerów. Delikatny pogłos i głos. Afryka i americana, a za chwilę niemal soulowe nuty wydobywające się z gardła z rockową ekspresją? Lucky Troubles mają pomysły na aranżacje i brzmią w drugiej części kompozycji niemal jak Led Zeppelin w swoich akustycznych bluesach będąc jednocześnie w klimacie „In My Time Of Dying”.

Piękna ballada „Little Wonder” nie pozwala zapomnieć o młodości i wrażliwości Jakuba Andrzejewskiego. I kiedy wydaje się, że przynudza, nagle pojawia się trąbka Ignacego Wendta i akordy na fortepianie jakie podrzuca Bartek Szopiński. Jest klimat, choć wydaje się, że na żywo ta piosenka zabrzmi o wiele lepiej. Tylko w pełnym składzie.

I jeszcze raz Lucky Troubles sięgają po klimat znany z Erika Claptona i wreszcie Jakub Andrzejewski śpiewa po polsku. I chociaż w tekście nie odkrywa Ameryki – wszystko pasuje do siebie idealnie. Podkręcone hammondami Szopińskiego, z chórkami, znakomicie zrealizowane w MM Studio Przemysław Ślużyński jest po prostu perełką na tej „Drodze”. Można słuchać bez końca.

Dawno nie było tak udanego debiutu w katalogu Flower Records. A kropla dziegciu? Brak podanych autorów słów i akordów w poszczególnych kompozycjach. Zdarza się.