Mississippi Heat – Cab Driving Man

Pierre Lacocque założył Mississippi Heat w 1991 roku. Wielokulturowi reprezentanci chicagowskiego bluesa, dowodzeni przez utalentowanego harmonijkarza właśnie wydali w prestiżowej firmie Delmark nowy album - „ Cab Driving Man”.

Ta maszyna rusza wraz z „Cupid Bound”. Pierre Lacocque oczywiście gra na harmonijce, a stylowe solo na gitarze gra stały partner muzyka – Michael Dotson.

Tytułowy „Cab Driving Man” to ukłon w stronę „Minnie the Moochera” czyli Caba Callowaya. Fani filmu „The Blues Brothers” doskonale pamiętają porywające sceny z udziałem tego muzyka. Pierre Lacocque w lekko kabaretowym klimacie wraz z Mississippi Heat skłąda muzyczny hołd tej postaci. Murowany singiel.

„That Late Night Stuff” śpiewa Michael Dotson, a wtóruje mu barytonowy saksofon Saxa Gordona. Wraz z pianinem Chrisa Camerona tworzą idealny puls klasycznego elektrycznego radosnego bluesa z Chicago.

Klasycznie umiarkowany „Flowers on My Tobstone” to lament związany z nieuchronnym cyklem życia. Świetne responsy harmonijki lidera i praca pianisty wzmacniają przekaz. Tu na bębnach swinguje Kenny Smith, pozwalając zagrać uczuciowe solo Michaelowi Dotsonowi, po którym nastąpią pełne serca frazy Pierre Lacocque.

Giles Corey pojawia się z gitarą w „Icy Blue”. Cały zespół funkuje, a zamiast piana pojawia się w tle syntezator o brzmieniu rodem z początku lat 70. Przeszywająca frazy harmonijka nadaje mu mocniejszego, czysto bluesowego klimatu.

Klimat surowego, transowego bluesa ma w sobie bliskie boogie „The Last Go Round”. Męski głos Michaela Dotsona doskonale pasuje do opowieści okraszonej responsami harmonijki i honky tonk piana. W finale słychać dialog tych dwóch instrumentów. Po prostu pyszny.

Swingująca gitara i swingujący miotełkami Kenny Smith na bębnach składają się na pełne jasno brzmiącej harmonijki stwierdzenie „Life Is Too Short”.

Jednym z dwóch coverów na tej płycie jest „Don’t Mess Up A Dood Thing”. Tu wokaliści śpiewają w duecie i to chyba jeden z najsympatyczniejszych pomysłów na dodatkową interakcję Mississippi Heat. Gościnnie zaśpiewał Giles Corey.

Funkowo-latynoska „Rosalie” to jeden z najnowocześniej brzmiących utworów na tej płycie. Murowany przebój wsparty perkusjonaliami Rubena Alvareza, mruczącym barytonem Saxa Gordona i blues rockowym solem Coreya. Do tego świetny riff harmonijki z harmonizerem i wszystko gra.

„Luck of the Draw” to powrót do chicagowskiego shuffle. Tu gościnnie z gitarą pojawił się Dave Specter, a brzmienie wypełniają hammondy Chrisa Camerona. W solówce błyszczy Pierre Lacocque i jego „gadająca” harmonijka.

„Mama Kaila” zdaje się być ukłonem w stronę jazzującego bluesa brzmieniem flirtującego w dodatku z country. Bardziej akustyczna forma nagrania pozwala wsłuchać się w głos Inetty Visor.

„Music Is My Life” to następny utwór o klasycznym chicagowskim rytmie i aranżacji, zaś głos Inetty Visor brzmi tu z wyjątkową mocą. Zdaje się, że po prostu tu wokalistka nie tylko dobrze się bawi, ale i identyfikuje z tekstem.

Trzeba przyznać, że liderowi nie brakuje pomysłów na zdawałoby się ograne patenty na otwierające bluesy harmonijkowe riffy. A jednak. Wstęp do „Lonely Eyes” urzeka. Dalej to już bardziej standardowe granie, z wysoko brzmiącymi partiami harmonijki. Tym razem ciekawym solem popisuje się pianista. Oj, zdaje się, że umie znacznie więcej niż ma okazję pokazać w tym zespole.

Nieco karaibska wersja „Smooth Operator” to drugi cudzy utwór na płycie. Luzacki, z przeszkadzajkami i trzymającym groove saksofonem barytonowym.

Bliski blues rockowej formule, ze slidem i nieco ociężałym tempem, wytacza się „Can’t Get Me No Traction”. Oczywiście – to piosenka Michaela Dotsona i to on ją śpiewa.

Na pożegnanie całe Mississippi Heat bawią się utworem „Hey Pipo!”. Rozswingowany, radosny chicagowski blues, z harmonijką zamiast wokalu, szalejącymi klawiszami kończy się zdecydowanie za szybko.

Na „Cab Driving Man” Mississippi Heat nie ma wielkich niespodzianek i ucieczek w inne muzyczne światy. To esencjonalny, międzykulturowy blues, oparty o tradycję Chicago – miasta, gdzie w latach 50. rządziły „Cadillac Records”.