Jest ich tylko trzech, a momentami grają jakby było ich znacznie więcej. Twarzą zespołu jest Connor Kelly – eteryczny gitarzysta z łobuzerską miną skrytą pod burzą blond loków. Panuje nad gitarą i umie zjednać sobie z miejsca publiczność.
The Black Hole to zdecydowanie klubowa formacja. Connor Kelly korzysta z transmisji gitary swobodnie przechadzając się po zakamarkach lokalu i grając wprost przed słuchaczami. Po takim koncercie z miejsca stają się fanami.
Wydaje się, że kołem zamachowym zespołu jest potężny Levi Velasquez. Siedząc za skromnym zestawem bębnów dyryguje triem na równi z gitarzystą, a jego przejścia, dynamika gry to niemal uwodzicielskie frazy, które przykuwają uwagę słuchaczy.
Najspokojniejszym z tria jest basista Mario Ciancarella. Robi swoje i współpracuje, czyli The Black Hole sekcję rytmiczną mają idealną. I paradoksalnie – szalejący lider ma też drobna słabość – nie w każdym utworze znajduje się wokalnie – za to trio gra jak klasyczne power trio. I w sumie o to przecież chodzi.