Krążek rozpoczyna radosny „Chicken Switch” Podlany pysznym riffem dęciaków i doprawiony odrobiną hammonda, kołysze i zmusza do podróży w przeszłość. Do czasów, kiedy na estradach królował choćby Jackie Wilson. Do tego słychać, że muzykom granie sprawia prawdziwą radość. I to brzmienie – jak z czasów debiutu The Animals.
Tytułowy „Minute By Minute” zaczyna riff fortepianu przecięty riffem dęciaków. Ależ to ze sobą działa. Do tego równe nuty basu i tylko szczypta gitary rytmicznej. Jamek Hunter śpiewa tak ciekawie, że niemal nie zwraca się uwagi na inne instrumenty. Ma w sobie i ducha Jamesa Browna i prawdziwego rhythm and bluesa. I jest w nim mnóstwo wcale nie brytyjskiej melancholii. A poza wszystkim – to przecież piosenka i do tańca.
Riff saksofonu w „Drop on Me” już wyraźnie przywołuje największe hity Jamesa Browna w klimacie „I Got You” ale w lekko chill outowym podejściu. To zrelaksowany i wyluzowany brytyjski rhythm and blues na najwyższym poziomie.
Za to „Heartbreak” kojarzy się z hipisowską Kalifornią końca lat 60. Gdyby nie riffy saksofonu, wydawać by się mogło, że za chwilę Hunter objawi się na scenie Woodstock. Fantastyczny luz wokalisty i osobisty styl nie pozwalają odwrócić uwagi od tej w końcu dośc typowej dla tamtych czasów piosenki. Typowej, a przecież nowej.
W „One Way Love” do brzmienia szalonych lat 60. wprowadzono nuty wibrafonu, czyniąc z tej brawurowo wykonanej kompozycji idealne odwzorowanie klimatu wytwórni Motown.
W „Gold Mine” rytm shuffle wspierają Kyle Koehler na organach i sekundujący mu na pianinie Andrew Kingslow. A kiedy Lee Badau gra kolejny genialny riff na swoim barytonie Jamek Hunter odpowiada mu falsetem i zabawa trwa w najlepsze.
W „Let The Money Ride” mamy rozkołysany, karaibski rytm i pojawiają się nawet smyczki. Dawno nie dane nam było przeżyć tak idealnej podróży w czasie. Jamek Hunter śpiewa jakby lata 60. nigdy się nie skończyły, a brytyjskie studio fantastycznie cofa tryby czasu.
Na krążku jest nawet piosenka w klimacie „Tequila”. To „Gypsy” z rytmem nabijanym przez gitarę akustyczną. Skojarzenie jest oczywiste, ale to sztuka napisać nową piosenkę, idealnie trafiając w epokę sprzed pół wieku i nie popełnić tandetnego plagiatu. I tu znów sprawdza się zasada – im oszczędniejsza aranżacja, tym efekt ciekawszy.
Słodka i beztroska pierwsza połowa lat 60. nie mogła się obyć bez rozkołysanych przytulanek. A że Hunter nasłuchał się Vana Morrisona – można być niemal pewnym, że piosenkę „So They Say” trzasnął w kwadrans. Tenorowy saksofon i słodkie chórki dopełniają klimatu w niemniejszym stopniu niż latynoskie przeszkadzajki i płynące w tle hammondy.
Kiedy wsłuchać się w słowa „Nothin’ I Wouldn’t Do” nasuwa się skojarzenie z „If I Had A Hammer”, a i rytm jakby podobny, tyle ze jak w przypadku wcześniejszych skojarzeń – odpowiednio wyluzowany. Ale też to i jedna z nielicznych piosenek z solówką gitary – oczywiście w stylu rock and rolla wczesnych lat 60.
W podobnym tempie, acz nieco bardziej dostojnie brzmi „Look Out”. To już rasowy brytyjski rhythm and blues najczystszej wody. Ale cóż się dziwić, przecież Polacy od Anglików uczyli się grania i to zespoły z Wysp na nielicznych koncertach zaszczepiały nam miłość do wywodzącej się wszak z Ameryki muzyki.
„One More Time” to już słodko brzmiąca kołysanka zatopiona w latynoskim sosie. James Hunter śpiewa niezwykle delikatnie, wręcz sensualnie.
Tegoroczny nowy krążek Erica Burdona i „Minute By Minute” Jamek Hunter Six dowodzą, że brytyjski rhythm and blues ma się doskonale i wciąż może zaskakiwać i zachwycać, tylko trzeba po niego sięgnąć.