Colin James to kanadyjski gitarzysta blues rockowy. Wychowany na folku i bluesie po ćwierć wieku na scenie, 10 listopada 2012 roku zarejestrował krążek „Twenty Five Live”. Bogate brzmienie, świetne aranżacje i żywa, pulsująca muzyka wypełniła całą The Commodore Ballroom w Vancouver.

Koncert rozpoczyna pełna werwy wersja „Saviour” z albumu „Bad Habit”. Słychać, że na koncercie nie ma przypadkowej publiczności, a zespół wyśmienicie czuje się w lekko southernowej konwencji. Poza tym – Colin James ma świetny, jasny głos.

 

Umie go użyć wraz z towarzyszącymi w chórkach muzykami w „Sweets Gone Sour” otwierającego studyjny „Fifteen”. Zespół rozkręca się grając „I’m Digging”, a solo gitary z wah wah i towrzyszący Jamesowi muzycy nie oszczędzają się. Jest brzmienie slide i moc rockowego gangu.

Bluesowa balladka, czyli „Fool For You” na żywo brzmi może nieco surowo, ale organy i buczący tenor saksofonu robią swoje. A i cały zespół jest rozśpiewany – naprawdę słucha się tego bardzo przyjemnie, a i dialog gitary z saksofonem dodaje piosence uroku.

Jednym z coverów podczas koncertu było „Sneakin' Sally Through the Alley” – mnóstwo dęciaków, smaczki southernowej gitary i generalnie atmosfera naspeedowana radością – świetna wersja i dobrze zaśpiewana.

Następny cover, znany także z wersji studyjnej to gospelowy „Shed A Little Light”. Z chórkami, oparty o brzmienie organów, poruszający i pełen mocy.

W „Man’s Gotta Be A Stone” w rytmie zdrowego boogie wreszcie mamy prawdziwy wybuch gitarowego grania no i odrobinę sola na harmonijce. Czysta energia.

Singlowy „Freedom” z 1995 roku to jeszcze jedno fantastyczne wcielenie Jamesa. Niemal nieznany w Polsce wokalista gitarzysta pisze znakomite piosenki i umie interpretować je w różnych klimatach. „Freedom” zasługuje i na singla w wersji live.

   

Jeszcze więcej lat liczy sobie blues „"Why'd You Lie". Rozpoczyna się fantastycznym intro i czuć, że publiczność nie chce wyhamować po poprzednim przeboju. A jednak – urokliwe solo, zagrane niemal czystym dźwiękiem uspokaja ją i czaruje. W środku utworu mamy już dramatyczne dźwięki zagrane z odpowiednią mocą, acz niepozbawione melodii. A publiczność – szaleje. Tylko pozazdrościć.

Wielkim aplauzem wyrobiona kanadyjska publiczność nagradza pierwsze takty „Oh Well” Fleetwood Mac. Jest moc i magia w tym gigantycznym utworze Petera Greena. A ludzkość śpiewa zwrotki razem z Jamesem. Sam muzyk z miejsca zaczyna pokazywać, że gitarę ma nie od parady. No i umie skończyć w cztery minuty.

Funkująco acz nie uspokajająco brzmi w tym kontekście „It Ain’t Over Yet”. Mocarne riffy kontrastują z bujającymi zwrotkami a wszystko bliższe Red Hot Chili Peppers niż Blues Brothers, choć sekcja dęciaków robi swoje.

Prawdziwy blues rock to „Bad Habits” – tytułowe nagranie z płyty z pamiętnego 1995 roku. Fantastyczne solo gitary, potężne dęciaki współpracujące z organami – biały blues rock, na jaki zawsze będzie popyt.

Klasyczna pieśń Roberta Johnsona „Stones in My Passway” wzbudza także huragan oklasków. Colin James gra slide, a publiczność z zachwytem poddaje się klasykowi granemu wszak na elektrycznym instrumencie, ale szybko rozkręca atmosferę przechodząc w „Just Came Back”. Rock and roll rządzi, ale czym byłby bez bluesa.

„Into the Mystic” to piosenka Vana Morrisona, ale Colin James wykonuje ją z niemniejszą charyzmą. Gdyby chciał, ze swoją wrażliwością, rozbijałby banki śpiewając balladę za balladą, a tak wrzuca no koncert perełki emocji. A i aranżacja z gitarą elektroakustyczną i śwoetnymi riffami dęciaków i organów budzi szacunek.

„Johnny Coolman” to klasyczny blues rock, z świetnymi chórkami, pełen niewymuszonej radości i zabawy, z pianinem w tle. Można sobie tylko wyobrazić jak przy tej prostej piosence musiała bawić się publiczność i czym kołysały słuchaczki. Jest też solo z dużą dozą wah wah.

Płytę kończy „Ain’t Nothing You Can Do”. Pełen energii, oczywiście wsparty sekcją dętą. I nagrodzony owacją.

Colin James to znakomity biały muzyk, który nie stara się naśladować czarnoskórych artystów. Gra przebojowego blues rocka, o bogatych aranżacjach, nieźle śpiewa i równie dobrze komponuje. Warto byłoby go kiedyś usłyszeć w Polsce.