The Jeff Healey Band – House On Fire

Jeff Healey, fantastyczny blues-rockowy gitarzysta, znany w Polsce choćby z filmu “Wykidajło” z Patrickiem Swayze, zmarł w 2008 roku. „House On Fire: The Jeff Healey Band Demos and Rarities” przynosi nie publikowane wcześniej nagrania z lat 1992 – 1998.

Krążek otwiera autorski utwór Healeya – „House on Fire” właśnie. Energetyczny, przebojowy, z świetnie gadającą gitarą i chórkami. I wcale tzw. nagranie demo nie przeszkadza w odbiorze. Kto kochał Healeya – nie zawiedzie się.

Podobnie słuchając pierwszych nut funkującego „Who’s Been Sleepin’ In My Bed”. Inteligentnie podłożone organy, bardzo dobry wokal, no i unikalna solówka – następna niewydana perełka, która wyszła spod palców Kanadyjczyka.

Ale kiedy naprawdę marzymy, żeby zamiast słów przemawiała gitara, trzeba odkręcić gałkę i usłyszeć „You Go Your Way, I'll Go Mine”. Rewelacyjny i pełen emocji balladowy blues rock.

Nieco stereotypowo wypada „All The Way”, przypominając „House On Fire”. Ale i tu, tak naprawdę czekamy na gitarę solową, a ta – nie zawodzi.

„We’ve Got Tonight” Boba Segera zagrane, a jakże, z gitarą akustyczną i elektrycznym fortepianem przynosi łagodne oblicze utalentowanego muzyka. Ale oczywiście, kiedy do głosu dochodzi specyficznie traktowana gitara elektryczna, serce rośnie i nawet słodkie chórki nie są w stanie zepsuć owego uniesienia.

Na płycie znalazł się także instrumentalny „Bish Bang Boof”. Wirtuozerski swingujący, choć bardziej może nawet – jazzujący blues. Zagrany gęsto, pewnie i z pomysłem.

Autorska ballada „Too Late Now” to jeszcze jeden pomysł na wokal Jeffa Healeya. Lekko southernowy numer śpiewa męskim głosem, bez silenia się na wysokie tony, udawania, wsparty chórkiem. No i oczywiście gra niezwykle melodyjne solo. Dobrze, że zostało choć na płycie.

Surowy riff „Face Up” przypomina o głównym powołaniu Healeya. Jego blues rock jest mocny i pewny, a w tej piosence uśmiecha się do ZZ Top.

Płyta przynosi absolutnie wspaniałą, pełną pasji wersję piosenki Bruce Springsteena „Adam Raised A Cain”. Genialne brzmienie, świetnie ustawiony plan wokalny i unikalne solo – Boss powinien być dumny z takiego wykonania.

„Daze of The Night” oscyluje pomiędzy hard rockiem a hendriksowskimi riffami. To chyba najmocniejszy numer Healeya w tym zestawie. Ale i nie najsłabszy. Gitarzysta bawi się przystawkami, moduluje brzmienie, a i spod palców sypią się skry.

Ten zestaw wspomnień kończy bardziej classic rockowy „Joined at the Heart”. Sympatyczna piosenka, ale chyba najmniej oddająca bluesowego i niepokornego ducha muzyka. Ale w odrzutach z sesji nie jest zła, pokazuje jego popowe oblicze.

Miłośnicy Jeffa Healeya nie mogą tej płyty nie znać, jeśli ktoś o nim nie słyszał, może najpierw w starym kinie poszukać „Wykidajły” czyli obrazu „The Roadhouse”.