Bob Brozman to nie tylko multiinstrumentalista, ale także historyk, badacz kultur, nauczyciel, a nawet handlowiec. Ukulele, dobro, gitara hawajska nie mają przed nim tajemnic. Ruf Records w USA promują wydany jesienią w Europie, choć nagrany w Kalifornii album Fire in the Mind.

Krążek rozpoczyna stylowo brzmiący instrumentalny „Breathing The Blues”. I rzeczywiście – Brozman oddycha bluesem bez zbędnych słów. Gra slide, a w tle towarzyszy mu kilka innych strunowych instrumentów nie zawsze kojarzonych z bluesem. Do tego eteryczne bębny i nastrój Delty przemieszany z jakąś orientalną świątynią.

Niemniej szamańsko brzmi „Cannibal Stomp”. Szybkie tempo dość współczesna harmonia nie przeszkadzają poczuć transowości kompozycji. I ewidentnego wpływu kultury Indii. Ale trzeba pamiętać, że przecież Brozman to również wytrawny etnograf.

„American House Fire Blues” zaczyna się jak wielka epicka opowieść, bliższa estetyce klasyków rocka progresywnego niż muzykom z Delty. Ale wreszcie objawia się głos muzyka i dopiero wtedy można poczuć, jaką moc ma jego muzyka. Niepotrzebna jest tu perkusja – wszelakie gitary robią swoje, budując bardziej oniryczny niż bluesowy klimat. Znakomita opowieść.

Z kolei „Rhythm Is The Thing” kojarzyć się może nawet z irlandzkimi tańcami. Tu już jest wyraźny dialog pomiędzy gitarami a perkusjonaliami obsługiwanymi przez Jima Norrisa. Nawet jeśli bluesa tu niewiele, to obcujemy z wirtuozami akustycznego aranżowania.

W „Strange Mind Blues” można doszukać się śladów muzyki inspirowanej Meksykiem czy może Andaluzją? Bob Brozman prezentuje szeroką skalę głosu, porywając słuchaczy w multikulturową podróż.

„Blue Mars Over Sorrento” to podobna w klimacie podróż, ale w znacznie szybszym tempie i wyłącznie instrumentalna. I znów cała kompozycja oparta jest na uzupełnianiu się perkusjonalisty z gitarami. A w tle zda się słyszeć kastaniety, a może to stukają kopyta?

„Bamn Kalou Baon” zaczyna się jak jeden z pijackich songów Toma Waitsa. Ale pewnie bliższy jest nastrojowi nowoorleańskich spelunek. Rytm akcentuje trójkąt, a pulsujące gitary nie pozwalają odwrócić uwagi od głosu wokalisty, który przypomina kulturę Kreolów.

Bob Brozman swoje studia muzyczne rozpoczynał od jazzu i ragtime’u. Trudno się dziwić, że bez problemu skomponował „Ow! My Uke’s On Fire”, gdzie gra szaleńcze solówki w stylu legendarnego Django Reinhardta. Bo przecież jazz służył kiedyś ekstatycznym tańcom.

„Nightmares And Dreams” to bardziej już stylowa kompozycja z większą ilością bluesowych fraz. Akustyczne instrumenty rozmawiają jak najęte, wspierane plaśnięciami miotełek. I nagle z orgiastycznej rozmowy wyłania się przepiękna, niemal rozmarzona melodia. Bardzo mocny instrumentalny punkt płyty.

Za to „Memory Blues” to już bliższa bluesowi forma, ale nie brak w niej odniesień do muzyki country albo po prostu americana. Brozman niskim głosem wspomina dawną miłość, ale do końca nie wiadomo, czy robi to poważnie czy lekko kpiącym tonem. Podobnie chyba zaśpiewałby ten utwór nasz Romek Puchowski.

Krążek wieńczy najbardziej deltopodobny utwór „Lonesome Blues”. Pieśń o podróży i klasyczny sposób wykonania to zdecydowany ukłon w stronę bluesowych ortodoksów.

 

„Fire In the Mind” nie jest płytą czysto bluesową. To raczej popis możliwości aranżacyjnych i instrumentalnych jakimi dysponuje Bob Brozman – artysta, przed którym akustyczne instrumenty strunowe zbliżone do gitary nie mają chyba tajemnic.