Boogie Boys nie oszczędzają na karierze. Wyjechali do USA i w tydzień w WolfSound Studio w Kaliforni nagrali z marszu „Made in Cali”. Takich Boogie Boys jeszcze nie znaliście.

Bartek Szopiński przyznał, że lecąc do USA Boogie Boys nie mieli za bardzo materiału na cały krążek. Ale atmosfera studia i wspaniały producent – John Clifton zainspirowali ich do nagrania z marszu albumu.

I właśnie jamowy charakter ma otwierający krążek utwór „That What Is All About”. Swobodne granie, niezobowiązujący tekst Cliftona i gitara Rona Thompsona objawiają nam swobodniejsze brzmienie Boogie Boys.

„You Ain’t Nothin’ But Fine” to już czysto amerykańska piosenka. Kalifornijskie studio nie oszczędzało na specyficznym pogłosie, jaki znamy z nagrań z lat 50. XX wieku. Dzięki temu Boogie Boys brzmią stylowo, pianiści mogą poszaleć, a w chórkach też śpiewają Amerykanie. Bo byli na miejscu.

Klasycznym boogie bluesem jest z pewnością „Where’d You Stay Last Night”. John Clifton wsparł Boysów swoimi słowami i przede wszystkim pysznie brzmiącą partią harmonijki. To murowany przebój koncertowy i można być pewnym, że Szymon Szopiński też niezgorzej zagra w nim na harmonijce.

Za to „Firt Time” to pierwszy utwór na płycie podpisany przez cały kwartet. Bo Boogie Boys do USA zabrali też Janusza Brzezińskiego – żywiołowego kontrabasistę, który zna swój fach i też nie stroni od scenicznego show.

Bez wątpienia „Christmas With Me” to czarny koń „Made In Cali”. Skoro płyta wychodzi w grudniu, tekst jest jednoznaczny, a sama piosenka – żywa i niemal tak nośna jak ”Hit The Road, Jack”. I po prostu – świetna. Na gitarze zagrał Roger Perry i to on zadbał, by każde słowo zabrzmiało jakby wokalista był urodzonym kalifornijczykiem.

   

„Cool Breeze” to podarunek Johna Cliftona dla Boogie Boys. Ech, sam Elvis Presley nie powstydziłby się takiej piosenki z cadillakami w tekście. Oby nasze chłopaki na owe cadillaki zasłużyły, bo spisały się dzielnie. Nie mniej dziarsko brzmi też solówka Billa Cliftona. A i chórki też nieźle dodają temu rock and rollowemu boogie sporo animuszu.

Kolejnym instrumentalnym utworem na krążku jest niezwykle stylowy „Brother’s Rag”. Bartek Szopiński znakomicie uchwycił klimat, jaki znamy z przedwojennych nagrań, a Szymon oszczędnym bitem sekunduje bratu. Do czasu, bo jest w tej kompozycji i czas na szaleństwo.

W piosence „She Stole My Car” znalazło się też miejsce na sekcję dętą. Ron Catalano i William Morris pojawili się w kalifornijskim WolfSound Audio Engeneering Studio ze swoimi saksofonami dokładnie, kiedy trzeba. Jest szybko i ostro. I czuć, że to żywi muzycy, a nie ścieżki Pro Toolsa.

Boogie Boys na moment zwalniają tempo i brzmią słowa „Sugar” – piosenki, którą już prezentowali podczas festiwalu Jesień z Bluesem, a którą sprezentował im właśnie John Clifton. Fanki Bartka Szopińskiego będą przeszczęśliwe. Tym razem z gitarą w studiu pojawił się znów Bill Clifton.

„Big Time Downtown” to następny utwór ujawniony podczas białostockiego festiwalu. I znów to dzieło producenta i gitarzysty Rogera Perry. Świetne mocno bluesujące boogie, z obowiązkową harmonijką Johna Cliftona, to następny murowany koncertowy hit nowych Boogie Boys.

Płytę kończy „Rollin’ Or What?”. Boogie zagrane w oszałamiającym tempie, wyłącznie z rytmicznym klaskaniem i komentarzem, że „jesteście chłopaki naprawdę dobrzy”. Bo i są.

Kto Boogie Boys zna – płytę kupi w ciemno. Kto się waha – ma naszą gwarancję, że wyjazd do USA i kalifornijskie studio naprawdę było katalizatorem dobrej, niezobowiązującej muzyki – idealnej nie tylko na ciemne i mroźne grudniowe noce.