The Rolling Stones – Warszawa ’67 to wspaniała książka album i zarazem nowe świadectwo czasów schyłkowego Gomułki. Czasów, na które skromny autor – Marcin Jacobson, znany niegdyś manager wielu polskich gwiazd bluesa spojrzał, poprzez swoich rozmówców z każdej niemal strony.

Pięknie wydaną książkę otwierają karty wystylizowane na łamy prasy z lat 60. XX wieku. Odpowiednio postarzone, wytłuszczone, dla łatwiejszego czytania wydrukowane nieco większą i lepsza czcionką niż wówczas. A na tych kartach – przedruki ówczesnych artykułów dotyczących wizyty The Rolling Stones w Polsce. Większość dzienników skupiła się li tylko na ekscesach i bitwach z milicją obywatelską, nieliczni próbowali opisać muzykę zespołu, najbardziej wytrwali usiłowali nawet opublikować gdzieś zapis krótkiej oficjalnej konferencji prasowej.

Ale to dopiero początek. Z miejsca widać dwoistość tamtych lat tak genialnie zdiagnozowaną u progu epoki przez Orwella w pamiętnym i zakazanym wtedy w Polsce „Roku 1984”. Sztandar Młodych z 14 kwietnia 1967 roku pisał: „Mocne uderzenie chuliganów”, by w komentarzu grzmieć: „Nie po raz pierwszy grupy chuliganów za teren swoich rozróbek obierają okolice sal koncertowych”. Recenzentka Trybuny Ludu uznała, że „chudy jak tyka” Mick Jagger w szarej socjalistycznej Warszawie był „przekomicznie i dosyć archaicznie ubrany (zamiłowanie do błyskotliwych tkanin godne divy nocnego kabaretu)”, ale uczciwie przyznała „chłopak potrafi naprawdę śpiewać”. Tak – Stonesi byli wtedy ledwo po dwudziestce. Z nieskrywanym obrzydzeniem o koncercie w bardzo długim tekście pisał w Kulturze Krzysztof Teodor Toeplitz. No i upatrywał w fenomenie kultury młodzieżowej żydowskiego spisku zapoczątkowanego przez menagera Beatlesów Briana Epsteina, który „zaczynał jako subiekt w sklepie meblowym swego ojca, emigranta z Włocławka”. Czyżby wyczuwał nosem nadchodzący rok 1968?

Lepiej na łamach Przekroju zachował się Roman Waschko, który skrytykował nieudolność organizatorską i nie obawiał się wyśmiać poziomu Czerwono-Czarnych, którzy przed The Rolling Stones wystąpili. Wszystkich przebił jednak Lucjan Kydryński. Czołowy wówczas konferansjer podobno nie chciał się mierzyć z młodzieżową widownią, za to doskonale znał angielski i treść piosenek spółki Jagger/Richards. W tym samym numerze Przekroju z 30 kwietnia 1967 roku bez ogródek przyznawał, że Stonesi „i w tekstach i w zachowaniu na estradzie stawiają na ostry erotyzm”. Ba, posuwał się nawet do dziś uznanych za niepoprawne politycznie wniosków: „teksty i zachowanie są wprawdzie dwuznaczne, lecz przejrzyste w aluzjach, obliczone przy tym na pobudzenie wyobraźni zarówno dziewcząt, jak i mężczyzn o specyficznych zainteresowaniach”.

To pierwsza część tego albumu. Druga i bez wątpienia najważniejsza, to zbiór anegdot i wspomnień wielu osób, która koncert organizowały, brały w nim udział jako muzycy i widzowie. Marcin Jacobson dotarł do Aleksandry Fafius, która rzuciła z widowni Jaggerowi pęk goździków, a ten pożarł je i wypluł. Zagorzała fanka pokonała nawet kordony milicyjne by zdobyć autografy członków zespołu. Nie brak opowieści o sposobach zdobycia biletów. Na nic zdało się całonocne czuwanie w kolejce – większe szanse mieli robotnicy i uprzywilejowane zakłady pracy, do których przydzielono pulę biletów.

To także dyskretnie przekazany obraz tamtych lat. Już wtedy do dziś aktywny Marek Wiernik, późniejszy propagator punka, wspomina że żył wyłącznie muzyką, inni też przyznają, że od tamtego czasu nie przestali parać się dziennikarstwem, wydawaniem płyt czy organizacją koncertów. Są anegdoty o wycieczce Jaggera na Chmielną czy piciu „Wyborowej” w nocnym lokalu. Jest nawet legenda, w której Wojciech Mann twierdzi, że to dzięki jego znajomości tematu w Polsce koncertowali The Animals, Gerry and the Pacemakers i właśnie The Rolling Stones. Takich legend i sprzecznych informacji jest więcej. Mimo, że to książka wspomnieniowa – konfrontując różne odmiany pamięci zmusza do myślenia, może nawet zabawy w Sherlocka Holmesa.

 I wreszcie część trzecia – zdjęcia. Niezgrabne dziewczęta witające Stonesów na schodach samolotu z Archiwum Ośrodka Karta, tłumy przed hotelem i Salą Kongresową z archiwum PAP i te najważniejsze – zdjęcia z koncertów. Bo trzeba pamiętać, że The Rolling Stones dali jednego dnia dwa występy po około 45 minut. Leszek Fidusiewicz był niemal u stóp Jaggera, podobnie Marek Karewicz. I to właśnie jego zdjęcie - przyczajonego jak tygrys gotujący się do skoku Jaggera zdobi okładkę tego fantastycznego albumu.

   

 Wydawnictwo C2, Grzegorz Mieczkowski, Marcin Jacobson i wiele innych osób naprawdę włożyło serce by 50.lecie istnienia The Rolling Stones w Polsce przypieczętować w godny sposób. A takich książek będzie więcej.