Robert Lenert i jego Los Agentos to prawdziwa instytucja w bluesowym światku. Specjalista od harmonijek ustnych postanowił ubrać swojego bluesa w szaty modnych etnicznych klimatów. Wyrusza na poszukiwanie afrykańskiego śniegu – co to może oznaczać? Na pewno dzięki talentom Andrzeja Serafina krążek dostarczy wielu zaskoczeń i zabierze w podróż po świecie fantastycznych instrumentów: marimby, darbuki, kija deszczowego czy…gębofonu rytmicznego.

Płytę otwiera lekko oniryczny głos Bożeny Okoniewskiej. Widać jesteśmy na północnym skraju kontynentu. Tam, gdzie wciąż jeszcze mówią po francusku. I ruszamy w sawannę.

Pamiętacie, jak zmęczeni zasypialiście w autobusie. Kiedy śniła się wam Afryka, popychali was jacyś dziwni ludzie. Czy to była „Linia 129”? Posłuchajcie Bożeny Mazur. Jedzie razem z wami. Animuszu dodają jej gitarami elektrycznymi Olek Górny i Stanisław Grela.

Europa czy Afryka – alkohol wszędzie działa tak samo. Stylowy blues „Pełna kontrola” to może być równie dobrze opowieść o spacerze ulicami Krosna albo …Casablanki.

Porównać życie do starej, winylowej płyty? Lenert może. Krążek, jak życie, wiruje napędzany sprężyną starego gramofonu. I kto wie, kiedy zatrzyma się na zawsze? Zanim stanie, do ucha zaśpiewa Bożena Okoniewska. Czy tak umierają bluesmani?

„Be My Husband”  to kompozycja Andy’ego Strouda, męża Niny Silone i kompozytora. Jaka surowa i pełna podskórnej emocji. Do tego dyskretnie dograne plemienne chórki przypominają, że gdzieś w głębi Czarnego Lądu mieszkają ludożercy.

Rozpoczynają się łowy. Łowy na duszę słuchacza. A sidła zastawia sam Robert Lenert. Jak Jim Morrisson, który namawiał „Let’s swim to the moon” szepce by razem zobaczyć afrykański śnieg. Aż ciarki przechodzą po grzbiecie.

I nagle z krainy marzeń wracamy na ziemię. Przejmujący blues rozdziera duszę. Bo są takie dni. I wcale nie „Przeszło mi”. Okoniewska stawia wszystko na jedną kartę. Niemal szeptem dowodzi, ze ma wielką siłę. I nie wiadomo, kto komu łamie serce. Ale bluesman sobie poradzi. Bierze harmonijkę i po prostu zaczyna grać. Bez słów. A kiedy zapytasz go o tytuł – potwierdzi. Ma złamane serce według Ronniego Barona. A potem rusza w drogę.

„Pasażer” to mistrzostwo współczesnej produkcji. Prościutka gitara towarzyszy oczekiwaniu na nocny ekspres. Ale ile dzieje się w drugim planie. W końcu pociąg rusza, a harmonijka tęsknie gra. Stukają koła. Koniec.

Ale nie. Przesterowany głos to nie megafon. To rzeczywistość. To wojna. Bo przecież Afryka to nadal kontynent pełen niepokojów. Tak jak „Sopot”. Korupcja, walki wewnętrzne, a wszystko w niecałe dwie minuty.

Podróż dobiega końca. Wracamy do miasta. Piotr „Lupi” Lubertowicz chwyta za gitarę i śpiewa w duecie z Bożeną Mazur. Wędrowiec wraca na stare śmieci. Chwyta za harmonijkę i gra. Afryka została gdzieś we wspomnieniach. Będzie odpoczywał. Czeka na niego wino, papieros, fotel i przyjazna kobieta. Może być jak „Leniwiec”.

Lenert płytą przypomina, że kolebką bluesa jest Afryka, a przywołując śnieg obiecuje, iż jego muzyka wzniesie nas ponad horyzont. I dotrzymuje słowa.?