Nasz patronat

Blues Fama: Wanda Johnson

Nasz patronat

Koncert otwarcia SBF 2024 – ZALEWSKI, support Noa & The Hell Drinkers (ES) – 11 lipca

Nasz patronat

Marek Gąsiorowski, Robert Trusiak – Niedokończony blues. Opowieść biograficzna o Ryszardzie Skibińskim

Jason Ricci and The Bad Kind played during VII Bluesroads Festival in Cracov by Jacek Smoter

Wywiad bluesonline.pl Jason Ricci był wielką gwiazdą Bluesroads Festival, Kraków 2016. W szczerym wywiadzie opowiada o swoich fascynacjach muzycznych, narkotykach, więzieniu, preferencjach seksualnych i projekcie diabelskiej harmonijki

Zagrałeś już mnóstwo koncertów... Czy ten podczas festiwalu Bluesroads 2016 był szczególny?


Jason Ricci: Tak, był szczególny.

W jaki sposób?

Słuchaliście mnie. Byliście w dobrym humorze, zanim nawet wszedłem na scenę. Pewnie poprzedni zespół wprawił was w dobry nastrój. A księżyc był piękny. No i czuję, że Kraków to południowe miasto. Większość południowych miast, nieważne w jakim kraju, jest bardziej wyluzowanych niż te północne (śmiech). Kiedy przyjechaliśmy tu, poczuliśmy dobre wibracje. A kiedy mieliśmy wchodzić na scenę, okazało się, że poprzednia grupa przedłużyła występ, więc mieliśmy zagrać tylko 90 minut. A lubimy grać! Nie jesteśmy z tych, którzy mówią „Dobrze, możemy skończyć wcześniej”. Wkurzyłem się, kiedy się dowiedziałem. Potrzebuję czegoś, co da mi pazura. A jeszcze chwilę przedtem go nie miałem – było mi za dobrze (śmiech).

Co sądzisz o publiczności?

Jesteście świetni. Doskonałe proporcje między krzykami, oklaskami, a ciszą. Mogliśmy zagrać piosenki, których nie da się wykonać przy innej publiczności, bo są za głośno, jak np. „Demon Lover”. Kiedy gadają, ten moment ulatuje. Zachowujemy takie numery, kiedy wyczuwamy specjalną więź. Dzisiaj ją wyczuliśmy.

Dobra miejscówka, ładna pogoda, pełnia księżyca...

To też się udało. Nie było lodowato. Wiele plenerów graliśmy na mrozie. W deszczu i gradzie! Graliśmy w gradzie! Przejebane...

Zaczynałeś w zespole punkowym, a zostałeś bluesmanem... Ale mogliśmy dziś usłyszeć trochę punku, cover Die Antwoord... Lubisz mieszać style na scenie?

O, tak! Gram to, co jest dla mnie autentyczne.

Myślałam właśnie o twojej pierwszej grupie, punkowym zespole, w którym grałeś mając jakieś 14 lat...

Jak on się nazywał? Farm Dog!

Farm Dog! Trudno znaleźć o nim cokolwiek w sieci!

Nie ma występów jako takich. Na YouTubie jest jeden z liceum. Ale jest do niczego, nie chcesz tego słyszeć (śmiech).

Zastanawiają mnie twoje muzyczne inspiracje... Wspominałeś Paula Butterfielda, Kima Wilsona i wielu innych ulubionych harmonijkarzy... Czy jakiś inny instrumentalista też cię zainspirował? Może któryś gitarzysta?

No, lubię wielu gitarzystów, np. Ronniego Earla. Dorastałem w Maine, na północy Stanów, a on był tam naprawdę popularny. No i oczywiście Johnny Winter. Ale głównie inspirowali mnie bebopowi saksofoniści. Tego głównie słuchałem! Lubię Dextera Gordona, Sonny’ego Rollinsa, Sonny’ego Stitta. Są zajebiści, uwielbiam tę muzykę. Art Pepper... wszyscy, którzy grali bebop. Monk! Bill Evans! Jeśli mógłbym być codziennie w niebie w moim vanie, słuchalibyśmy głównie jazzu. Przynajmniej przez jakiś rok (śmiech)! Wiesz, przez calutki rok bez przerwy! Uwielbiam też Pharaoh Sandersa. I gości z Nowego Orleanu – Waltera Washingtona, The Meters, Dr. Johna, zespół War z lat 70. i muzyków z lat 60. Kocham Janis... Kocham Janis! Mam w dupie, że inni mówią, że nie miała żadnej techniki, czy coś tam. Oglądnijcie sobie jej występ, wszystkie występy i powiedzcie mi jeszcze, że nie śpiewała z przekonaniem każdego, jebanego słowa. Jak dla was nie była artystką, to wypierdalać! Ciągle słyszę, jak ludzie nadają na Janis, ale trudno. Lubię ją, lubię Hendriksa, całe lata 60. Ale bebop z lat 50. to mój faworyt. … A, Chopin! Lubię waszego polskiego typa! Lubię Sibeliusa, Rachmaninowa, Bacha, Beethovena, tego skurwiela Paganiniego! Mógłbym go słuchać cały dzień! Samych skrzypiec w kółko!

Znasz jakichś polskich harmonijkarzy?

Tak! Ee...

Parę lat temu w Warszawie mieliście support podczas Warsaw Blues Nights. Nazywają się Hard Times.

No, jasne! Pamiętam ich!

Łukasz Wiśniewski.

Co tam u nich?! Wszystko gra? Pozdrów ich ode mnie!

Jesteś kontrowersyjnym artystą...

Tak kontrowersyjnym, jak tylko można być, gdy się ma 500 fanów (śmiech).

Ale myślę, że cię to nie obchodzi.

W głębi duszy mnie obchodzi. Jak wszystko. Chciałbym być wielkim, nieczułym klocem i mieć wyjebane, ale ludzie leją żółć i przez 2-3 dni nie daje mi to spokoju, póki nie przypomnę sobie, co w życiu ważne.

Wolałbyś być mniej kontrowersyjny?

To nie tak. Chciałbym, żeby świat był lepszy (śmiech), ale nie jest. Muszę być sobą. Muszę walczyć, żeby być sobą, nawet jeśli to innym nie po drodze. Wiesz, kontrowersje są jak samospełniające się przepowiednie. Jak można nie mówić o niektórych rzeczach? Przez trzy lata pytali „Jason, nie masz dziewczyny?” Nie. Jak długo mogę to powtarzać?! W dodatku, w domu czeka na mnie facet, który mnie kocha i gdzie miałbym serce, gdybym udawał, że nie istnieje? To chamskie i żenujące! Jakbym się wstydził tego, kim jestem, bo powiedzieliście mi, że muszę być... Może nie konkretnie wy, ale ktoś to powiedział, nie? Albo, gdy ktoś pyta mnie „Hej, Jason, gdzieś ty się podziewał przez te 7 lat?” Co mam mówić? „Pojechałem do Indii studiować pieprzony Buddyzm”? (śmiech) Nie! Byłem, kurwa, w więzieniu! „Rany, dlaczego byłeś w więzieniu, J?” Wpadłem w kłopoty. „Dlaczego wpadłeś w kłopoty?” Przez narkotyki. Tak właśnie było. Łatwiej mi walić prosto z mostu: jestem narkomanem, kryminalistą, jestem chory umysłowo i jestem biseksualistą. Co teraz o mnie myślisz?

Myślę, że jesteś szczery i to twój wielki atut.

To mechanizm obronny (śmiech). To nie wynika z tego, że jestem dobrym człowiekiem. To przez to, że nie chcę, żeby można było użyć czegoś przeciwko mnie. Kiedy wspomnę o tym pierwszy, wtedy co oni mogą? (śmiech)

Otrzymałeś wiele muzycznych nagród. Która z nich jest dla ciebie najważniejsza?

Najważniejsze wyróżnienie nie było nagrodą... Możliwość zagrania w Rock and Roll Hall of Fame. To nie nagroda, ale granie w hołdzie dla Paula Butterfielda... Sam telefon z propozycją wiele dla mnie znaczył. W dodatku telefon od Johnny’ego Wintera. Nagroda Grammy dla albumu była trochę zbrukana przez innych, którzy mieli z nim coś wspólnego. Nikt z muzyków, którzy na nim grali, ale ludzie z otoczenia odebrali wiele radości, którą mógłby przynieść. Ale tu nie chodzi o nagrody. Gdyby nawet nie wydali tej płyty, sam fakt, że Johhny zadzwonił do mnie i powiedział „Ze wszystkich harmonijkarzy z całego świata, chcę ciebie, bo...” Czy może być coś lepszego? To przecież Johnny Winter! Lepiej, niż gdyby zadzwonił do mnie Muddy Waters! Bo Johnny to mój człowiek. Śpiewał o prochach i diable, tak jak ja. Mój człowiek.

A ze wszystkiego co przydarzyło ci się w ostatnich latach? Ten telefon był dla ciebie najważniejszy?

O, nie. Najważniejsze było odzyskanie trzeźwości. To w zasadzie nie było najważniejsze – to był dla mnie nowy początek – uświadomienie sobie, że problemem nie były narkotyki czy alkohol. Problemem byłem ja. Musiałem zmienić nastawienie do wszystkiego i sposób, w jaki podchodziłem do życia, jeśli chciałem osiągnąć coś, co przypomina wewnętrzny spokój. Uświadomiłem sobie, że nie miałem pełnej kontroli.

A twoje przezwisko „Moon Cat?” Skąd się wzięło?

To tak zwana uliczna ksywa. Pozwól, że wyjaśnię. Spotykamy się nie zawodowo, ale na ulicy, nie? Powiedzmy, że sprzedałem ci trochę zioła. Wychodzisz z mojego domu i wpadasz na policjantów. Jeden mówi „Skąd to masz?”. A ty na to „Moon Cat mi dał”. „Kto, kurwa?” (śmiech) Stąd się to wzięło.

Wiem, że masz ulubioną markę harmonijki. Fajnie byłoby zobaczyć model sygnowany twoim nazwiskiem.

Mam nadzieję, że Suzuki go wyprodukuje.

Myślałeś już o tym?

Jasne! Nazwiemy ją „Demonijka”! „Sprzedaj mi, co ci w duszy gra!” Będzie kozacka. Wiem dokładnie, jak będzie wyglądać. Mam już patent (śmiech).

Zacząłeś już z nimi [Suzuki] rozmowy?

Obiecują mi ją już od dawna. Mam nadzieję, że w końcu ją wyprodukują. Nie szaleją za ideą Demonijki... Zamiast futerału będzie miała trumnę! Otwierasz, a tu... Wiesz, nie ma chyba mniej atrakcyjnego instrumentu od harmonijki. Ale jeśli zamieszasz w to diabła, dzieciaki będą się o nią biły! Rodzice powiedzą „Nie ma mowy” i przez to będą chciały jej jeszcze bardziej! Staram się przekonać Japończyków, bo mają zupełnie inną kulturę. Buddyści nie mają diabła jako takiego (śmiech). No i uwielbiam współpracę z Suzuki. Naprawdę. Japończycy są najlepsi w precyzyjnej robocie. Mam dla nich stuprocentowe zaufanie, nie tylko dlatego, że dają mi harmonijki za darmo, ale dlatego, że tną je laserem. Każdy ich instrument jest identyczny.

Ostatnie pytanie... Kiedy zamierzasz do nas wrócić?

Niedługo. Jeszcze nie wiemy. Tam śpi nasz menedżer, który odpowiada za trasę – wielki alpejski niedźwiedź brunatny (śmieje się i śpiewa „O, alpejski niedźwiedziu”). Zdeterminowany niedźwiedź. Bez niego by mnie tu nie było. To on zaryzykował, kiedy nikt nie chciał nas znać. To on kłóci się przez telefon, że Jason jest trzeźwy... Opuściłem 6 koncertów z trzech tysięcy i to wystarczyło, żebym stracił wiarygodność. Tak jest w branży muzycznej. A tylko 2 z tych sześciu występów nie odbyły się z mojej winy (śmiech). Podziało się...

Dziękuję bardzo, że poświęciłeś nam czas, za wywiad i cudowny koncert. Było nam miło cię gościć.

Dziękuję, naprawdę to doceniam.

Rozmawiali: Joanna Link i Paweł Stus
Korekta językowa i tłumaczenie: Dawid Mamczur